PA030056

PA030056



100 BUNT W TREBLINCE

jako zasieki przeciwczołgowe. Na głos gwizdka esesmana wszyscy więźniowie wybiegli na peron. „Lalka” objął nad nami komendę. Na jego rozkaz wyrzucaliśmy kozły z wagonów na peron i przetaczaliśmy je w stronę bramy głównej. Ustawialiśmy je tam w rzędzie. Były ich setki. Łączyły się ze sobą i tworzylyjak gdyby pierścień, który okalał cały obóz w odległości około pięćdziesięciu metrów od parkanu z drutów kolczastych. Ta przestrzeń między parkanem a zasiekami została ogołocona przez nas ze wszystkich roślin. Wyrywaliśmy każdy krzak i wykopywaliśmy każdy pień. Kozły miały wysokość około półtora metra Po ustawieniu kozłów wszyscy więźniowie zostali skierowani z powrotem do obozu, tylko nasze komando „Tamung” pozostało na miejscu. Rozkazano nam wbijać żelazne kołki w odległości dwóch metrów od kozłów z dwóch stron — od strony lasu i od strony pustego pola. Druga grupa łączyła kozły drutem kolczastym, okręcając kołek żelazny wbity w ziemię i zaczepiając zygzakiem o górę kozła. „Lalka” dozorował naszą pracę, sprawdzał stale, czy drut jest dosyć mocno naciągnięty i czy przypadkiem nie pozostawimy sobie przejścia. W czasie tej kontroli jeden z więźniów (zdaje się, że Stasiek Kohn), który był żołnierzem w 1939, powiedział nam, abyśmy jak najmocniej naciągnęli druty. Wzdłuż zasieków przeciągnęliśmy kilka rzędów dodatkowych drutów. Tym razem „Lalka” zachowywał się inaczej niż zwykle. Czuł się jak oficer kierujący akcją budowania fortyfikaq'i na froncie, a że w gruncie rzeczy nie był żołnierzem, nie wiedział, że zasieki bez min nie są zasiekami. Nie rozumiał również, że silnie naciągnięte druty utworzą schody, które będzie można paroma skokami przeskoczyć. Po kilku dniach przyszedł dodatkowy transport cienkiego drutu. Rozkazano nam obłożyć nim zasieki. Ten cienki drut tworzył pętle i miał utrudniać przejście przez zasieki. Na trzech wieżach wartowniczych umieszczone były karabiny maszynowe. Miały pod swoim ostrzałem całą pięćdziesię-ciometrową przestrzeń do zasieków.

Wieczorem na ptyczach rozprawialiśmy o nowym ogrodzeniu. Większość rozumiała, że szanse ucieczki zmalały. Byli jednak i tacy, którzy uważali, żeitę przeszkodę można pokonać, kładąc deski lub rzucając koc. Pomimo dodatkowych zasieków, które nas jeszcze bardziej zamknęły, nie zmalała u więźniów chęć buntu.

Chorążycki

Tego dnia zamiast naszego codziennego zatrudnienia przy wplataniu gałęzi w druty kolczaste ogrodzenia pracowaliśmy na głównej ulicy przy barakach niemieckich. Tym razem nasze komando „Tarnung” było zajęte wbijaniem palików z gałęzi białej brzozy.

W ten sposób robiliśmy dekoracyjny niski parkanik. Oddziela! on ulice pizy niemieckich barakach od wejścia do obozu pod sam peron. W tym czasie pracowaliśmy pomiędzy niemieckimi barakami a barakiem rewirsztuby. Doktor Chorążycki przyjmował tu chorych Niemców i Ukraińców.

Gdy byliśmy pogrążeni w pracy, nadszedł, pchając swój nieodłączny wózek ze śmieciami, Alfred. Podjechał do naszej grupy, wózek odstawił z boku, pod drzewem. Skinieniem głowy dał mi znak, żebym się do niego zbliżył. Kazał mi wyjąćz wózka brudne wiadro przykryte szmatą i zanieść je do rewirsztuby, do doktora Chorążyckiego. Chciałem wiedzieć, co się znajduje w kuble, ale Alfred nie odpowiedział na moje pytanie.

Rozejrzałem się po okolicy, czy nikogo z Niemców nie ma w pobliżu, i pewnym krokiem skierowałem się w stronę rewirsztuby. Naturalnym mchem otworkiem drzwi. Przychodziłem tu wielokrotnie, gdy tylko pracowaliśmy w okolicy. W czasie tych wizyt zawsze dostawałem od doktora Chorążyckiego kielich spirytusu. Doktor, tak jak zwykle, przyjął mnie serdecznie. Powiedziałem mu, że Alfred przysłał mu przeze mnie wiadro. Kazał mi je postawić pod stołem pełnym medykamentów, przykrytym zwisającym prześcieradłem. Nalał mi do szklanki czystego spirytusu. Wypiłem go jednym haustem. Był tak mocny, że zdawało mi się, że ogień spala moją tchawicę. Podziękowałem i wyszedłem z rewirsztuby. Powróciłem do mojej grupy i dalej wbijałem paliki w oporną ziemię. W tym czasie kilku chorych ukraińskich wachmanów odwiedziło lecznicę doktora Chorążyckiego.

Po pewnym czasie z niemieckiego baraku wyszedł „Lalka” w odświętnym mundurze. Czapkę z trupią czaszką założył zawadiacko na bakier. Ze sztucznym uśmieszkiem na twarzy, lekkim, tanecznym krokiem szedł w stronę rewirsztuby. Otworzył drzwi i szybko zniknął w jej wnętrzu. Po paru minutach usłyszeliśmy z rewirsztuby dźwięk tłuczonych talerzy i krzyki. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Wyleciał z nich pchnięty przez doktora Chorążyckiego „Lalka”. Jego potężna postać potoczyła się po piachu przed barakiem. Zaraz potem doktor Chorążycki zamknął drzwi od wewnątrz. „Lalka” podniósł się z ziemi. Nie próbował nawet oczyścić się z piasku. Swym atletycznym ciałem próbował wyważyć drzwi. Gdy mu się to nie udało, cofnął się i z całym rozpędem powtórzył atak. Tym razem drzwi ustąpiły i „Lalka” wpadł do środka. Rozpoczęła się walka między nim a doktorem. W trakcie tych zmagań wypadli na zewnątrz. Pomimo dużej różnicy wieku (doktor Chorążycki miał około pięćdziesięciu lat, a „Lalka” dwadzieścia kilka) walczyli jak równy z równym. Doktor Chorążycki okłada! „Lalkę” pięściami, a ten mu oddawał. Nagle cała postać doktora jakby zwiotczała. Ręce mu opadły. Głowa mu się chwiała. Nogi się pod nim ugięły i runął pod nogi „Lalki”. „Lalka zaczął go sadystycznie ko-


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PA030077 142 BUNT W TREBLINCE go57. Ze względu na fakt, że parzysta strona ulicy Natolińskiej przyle
PA030073 134 BUNT W TREBLINCE Ukląkłem, złożyłem ręce na balustradzie i, jak mi polecono, szeptałem
17756 PA030038 66 BUNT W TREBLINCE nosili „Czerwoni” na tragach z baraków i z rewirsztuby dziesiątki
PA030054 96 BUNT W TREBLINCE na to, żeśmy potem przenieśli rannych do rewirsztuby, gdzie nasi lekarz
PA030079 H6 BUNT W TREBLINCE Patrzyłem na niego ze zdumieniem. W tej samej chwili przypomniałem so.

więcej podobnych podstron