#00 Zakończeń te
parametr, dalsze trwanie. Śledziliśmy powolne przejście od «im w (, pogrążony był homo totus, do chwały duszy nieśmiertelne). W wieku xjx** bierze inne wyobrażenie zaświatów. Stają się one przede wszystkim odnajdywania się tych, których rozdzieliła śmierć i którzy nigdy nic pogo^ się z tą rozłąką. Są rekonstrukcją uczuć ziemskich, ale wolnych od ^ i wiecznotrwałych. Tak przedstawia się raj chrześcijan albo astralny i|Z spirytystów, zwolenników parapsychologii. Ale taki jest również świat /,>v mnich ateuszów i wolnomyślicieli, nie wierzących w życie po umen, W wiernej miłości podtrzymują pamięć swoich zmarłych z gorliwością, równa jest realistycznemu „życiu po śmierci" chrześcijan i rzecznik* parapsychologii. Pomiędzy jednymi a drugimi mogą zachodzić duże różnice jeśli chodzi o doktrynę. Stają się one niewielkie w praktykowaniu tego, ^ można by nazwać kultem zmarłych. Wszyscy zbudowali taki sam zamek * podobieństwo siedzib ziemskich, gdzie kiedyś spotkają — w marzeniach q-, w rzeczywistości, któż to może wiedzieć? — istoty, których nigdy nie przeto gorąco kochać.
V
Tak więc w XIX wieku w krajobrazie psychologicznym nastąpił zupek, przewrót. Natura i wzajemne stosunki czterech parametrów, które się na ó* krajobraz składały, nie były już takie jak dawniej. Nowo wytworzona sytuacja nie trwała więcej niż półtora stulecia, a to jest niewiele. Ale wzorzec, który zajął jej miejsce, nasz wzorzec, który nazwaliśmy tutaj śmiercią na opak, nie podważa głębokiej tendencji i strukturalnego charakteru zmian, jakie za* szły w XIX wieku. On je kontynuuje, nawet jeżeli na pozór przeczy im w swoich najbardziej spektakularnych objawach. Mogłoby się wydawać, źt poza pewnym progiem wzrostu tendencje wieku XIX wywołały zjawiska wręcz przeciwne.
Dzisiaj wzorzec śmierci jest w dalszym ciągu zdeterminowany przez poczucie privacy, ale stał się bardziej rygorystyczny, bardziej wymagający.
Często jednak mówi się o jego zanikaniu, a to dlatego, że wymaga oa doskonałości, że nie uznaje żadnych kompromisów, na jakie godziło się jeszcze społeczeństwo romantyczne w swojej retoryce — dziś powiedzielibyśmy: w swojej hipokryzji. Zaufanie między ludźmi może być zupełne albo żadne. Nie toleruje się już czegoś pośredniego pomiędzy sukcesem a klęską. Możliwe, źe postawa wobec życia jest zdominowana przez pewność klęski. Tymczasem postawa wobec śmierci określona została przez nierealną hipotezę sukcesu. Dlatego nie ma ona już sensu.
Stanowi więc przedłużenie uczuciowości XIX wieku. Ostatnim wynalazkiem tej pomysłowej wrażliwości było bronienie umierającego albo ciężko
chorego przed jego własnymi emocjami, ukrywanie przed mm aż do końca, jak aężfcj jest jego stan. Ze swojej strony umierający, odgadując zbożną grę, przyłączał Mię do niej, aby te usiłowania nie poszły na marne. Od rej cłiwiłi o stosunkach wokół chorego decydowało poszanowanie tego kłamstwa z miłości.
Aby umierający, jego otoczenie i czuwające nad nimi społeczeństwo zgodziły się na laki układ stosunków, dobrodziejstwo płynące stąd dła chorego musiało nabrać większej ceny niż radość z ostatnich chwil porozumienia z nim. Kie zapominajmy bowiem, że w wieku XIX śmierć, dzięki swojemu pięknu, dawała sposobność do powstawania najściślejszych związków pomiędzy tym, kto odchodził, a tymi, którzy pozostawali: ostatnie połączenie się z Bogiem i — albo—z bliźnimi było wielkim przywilejem umierającego. Przez długi czas nie było mowy, aby mu ten przywilej odebrać. Otóż chronienie go za pomocą kłamstwa — jeżeli podtrzymywano je do końca — uniemożliwiało nawiązanie tej łączności i zaznawanie tych radości. Kłamstwo, nawet obopólne i solidarne, odbierało swobodę i patos wzajemnych stosunków w ostatniej godzinie.
Co prawda, intymność tych ostatnich wyznań została już zatruta przez brzydotę choroby, a potem przeniesienie chorego do szpitala. Śmierć stała się wstrętna, a następnie zmedykałizowana. Wstręt i fascynacja połączyły się na moment w śmierci pozornej, potem zaś uwzniośliło je piękno ostatniej chwili wspólnych wzruszeń. Z czasem wstręt powrócił, ale bez fascynacji, pod odrażającą postacią ciężkiej choroby i połączonych z nią zabiegów.
Kiedy zniknęły ostatnie tradycyjne środki obrony przed śmiercią i seksem, medycyna mogła przejąć rolę wspólnoty. Tak postąpiła wobec seksu, o czym świadczy literatura lekarska dotycząca masturbacji. Chciała postąpić tak samo ze śmiercią, zamykając ją w laboratorium, w szpitalu, skąd uczucia miałyr być wygnane. W tych warunkach lepiej było milcząco porozumieć się w zmowie obopólnego kłamstwa.
Widzimy więc, że poczucie odrębności jednostki i jej tożsamości, to, co mamy na myśli, mówiąc dzisiaj o prawie do własnej śmierci, zostało stłumione przez troskliwość rodziny.
Ale jak wyjaśnić to odsunięcie się wspólnoty? I jak doszło do tego, że zupełnie zmieniła ona swoją rolę i zakazała żałoby, chociaż dbała o jej szanowanie aż do XX wieku? Stało się tak, bo czuła się coraz mniej zaangażowana w śmierć swoich członków. Po pierwsze dlatego, że nie uważała już za konieczne bronić się przed dziką naturą, oswojoną raz na zawsze, ucywilizowaną dzięki rozwojowi techniki, zwłaszcza w zakresie medycyny. Po drugie, nie miała już wystarczająco silnego poczucia solidarności, nie czuła się odpowiedzialna i nie podejmowała się organizowania życia zbiorowego; w dawnym znaczeniu tego słowa nie istniała już: miejsce jej zajął ogromny aglomerat zatomizowanych jednostek.
To zanikanie wspólnoty wyjaśnia, dlaczego została odsunięta, nie wyjaśnia