500 Zakończenie
gwałtowną zmianą. Zapewniła mu wielowiekową stabilność, która stwarza iluzję, pozwalając sądzić, iż rzeczy przetrwały w tym samym tradycyjnym stanie.
Poczucie zła (parametr czwarty) istotnie pozostało tym, czym zawsze było. Vyymagała go struktura testamentu i zachowanie miłości do życia, opartej częściowo na zdawaniu sobie sprawy, jak bardzo jest ono kruche. Jest to bezspornie kapitalny element trwania.
Obrona przed naturą, parametr drugi, mogłaby ucierpieć z powodu zmiany znaczenia jednostki i życia wiecznego. Była istotnie mocno zagrożona, lecz na ratunek jej pospieszono z innej strony. Oto w jaki sposób.
Chęć potwierdzenia swojej tożsamości i paktowanie o rozkosze życia nadały nowe i groźne znaczenie godzinie śmierci — hora mortis, jak mówi druga część Ave Maria, modlitwy o dobrą śmierć, pochodzącej z końca tego okresu. To nowe znaczenie mogło i musiało zamącić stosunki pomiędzy umierającymi a pozostającymi przy życiu albo społeczeństwem, uczynić śmierć patetyczną jak w epoce romantycznej i samotną jak śmierć pustelnika, przekreślić uspokajający rytuał, jaki ludzie przeciwstawili śmierci naturalnej.
Scena przy łożu śmierci, która poprzednio stanowiła główną część ceremonii, utrzymuje się, z tym że jest trochę bardziej patetyczna, aż do XVII—XVIII wieku, do epoki, kiedy patos osłabnie pod wpływem postawy będącej mieszaniną akceptacji i obojętności. Pomiędzy śmiercią w łóżku a pogrzebaniem w ziemi
pojawia się cała seria obrzędów: orszak żałobny--który stał się kościelną
procesją — nabożeństwa w kościele, przy zwłokach, co wprowadziły zakony żebrzące i reformatorski ruch miejski z końca średniowiecza. Śmierci nie pozostawiono naturze, skąd wydobyli ją starożytni, aby ją oswoić; przeciwnie, ukryto ją jeszcze skuteczniej, gdyż do nowych rytuałów dołączyło się coś, co ma jednak wielkie znaczenie, chociaż wydawałoby się nieważne; twarz zmarłego dostępną spojrzeniom wspólnoty, jak to jeszcze długo utrzymało się w krajach śródziemnomorskich, a do dziś występuje w kulturach obrządku wschodniego, zasłonięto kolejnymi maskami bogatego całunu, trumny i katafalku albo „wyobrażenia”. „Oprawa” zmarłego stała się, przynajmniej od XIV wieku, teatralną machiną, jaką wznoszono podczas odgrywania misteriów albo z okazji uroczystych wjazdów.
Zjawisko zakrywania ciała zmarłego i jego twarzy występuje w tym samym czasie, co początki sztuki makabrycznej, która próbowała ukazać rozkład zwłok w ziemi, tę odwrotną stronę życia, tym bardziej gorzką, im bardziej kochano życie. Te usiłowania będą krótkotrwałe, natomiast zasłanianie zwłok utrzyma się. Twarz zmarłego, dotychczas spokojnie akceptowaną, zakryto, ponieważ mogła wywoływać wzruszenie, to znaczy strach. Obrona przed dziką naturą pozwoliła wówczas przejawić się nowemu lękowi, który jednak został natychmiast okiełzany dzięki zakazowi, jaki wywołał w odpowiedzi: gdy tylko
zręcznie ukryto zwłoki za pomocą katafalku albo „wyobrażenia**, powróciło dawne spoufalenie ze śmiercią i wszystko odbywało się jak dawniej.
Definitywne ukrycie martwego ciała i bardzo długi okres posługiwania się testamentem to dwa najbardziej charakterystyczne elementy modelu śmierci własnej. Pierwszy z nich kompensuje drugi i utrzymuje tradycyjny porządek śmierci, któremu zagrażał patos i nostalgia testamentowego indywidualizmu.
III
Ten wzorzec śmierci własnej, wraz z tradycyjnymi zakazami i poczuciem zła, jakie się w nim zachowały, przetrwał w obyczajach, praktycznie rzecz biorąc, aż do wieku XVIII. Głębokie zmiany przygotowują się jednak już od wieku XVI, po trosze w praktyce i jasnych sformułowaniach, a na wielką skalę w tajnikach wyobraźni. Jest to ledwie uchwytne, ale bardzo ważne. Rozpoczyna się wielka przemiana wrażliwości. Początek inwersji — daleka i niedoskonała zapowiedź wielkiej dzisiejszej inwersji — zarysował się wtedy w sposobach przedstawiania śmierci.
I Śmierć, która miała poprzednio w sobie coś bliskiego, poufałego, oswojonego, po trosze nabierała gwałtownej i podstępnej, budzącej strach dzikości. Jak widzieliśmy, dawną zażyłość utrzymano jedynie dzięki takim późnym interwencjom kończącego się średniowiecza jak uroczysty rytuał i ukrycie trupa pod „wyobrażeniem**.
W czasach nowożytnych to, co dotąd było w śmierci dalekie, zostało przybliżone i zaczęła ona fascynować, budzić tę samą niezdrową ciekawość, te same rojenia i perwersyjne dewiacje, co seks i erotyzm. Dlatego wzorzec ten, różny od innych, nazwaliśmy, według określenia pani de la Fayette, cytowanego przez Vovelle*a, śmiercią długą i bliską, ł Tym, co zaczęło się zmieniać w mrokach zbiorowej podświadomości, było to, co nie zmieniło się ani na jotę od tysiącleci, parametr drugi, obrona przed naturą. Śmierć, niegdyś oswojona, przygotowywała swój powrót do stanu dzikości: był to ruch jednocześnie powolny i gwałtowny, przerywany, złożony z nagłych wstrząsów, z długich niedostrzegalnych lub może tylko pozornie niedostrzegalnych ruchów do przodu i w tył.
pa pierwsze wejrzenie mogłoby się wydawać dziwne, że ten okres dziczenia był również okresem rozwoju racjonalizmu, wynalazków naukowych i praktycznego ich stosowania, wiary w postęp i jego zwycięstwo nad naturą.]
I W tym jednak czasie mocne tamy, cierpliwie wznoszone od tysiącleci i mające ujarzmić naturę przy pomocy nowożytnej nauki, pękły w dwóch miejscach, które leżały blisko siebie i które wkrótce przestano odróżniać: były to szczeliny powstałe pod działaniem miłości i śmierci. Po przekroczeniu pewnego progu cierpienie i rozkosz, agonia i orgazm łączą się w jedno