OY
widzą dobrze ogrodzeń. Zapewnienie mu bezpieczeństwa było zatem dla nas celem pierwszoplanowym.
Zadanie polepo na tym, by zataczając krąg, odciąć mu drogę. Przyspieszyłem i poruszając się pod pewnym kątem, zdołałem skłonić go do zmiany kierunku. Udało mi się tego dokonać prawie w ostatniej chwili, gdy ogrodzenie było już bardzo blisko.
Tego popołudnia Shy Boy poprowadził mnie do każdego oczka wodnego, strumienia i poidła dla bydła w tej okolicy. Przypomniało mi to o tym, jak dobre są mustangi w znajdowaniu wody na wyżynnych pustyniach, na których panują długie okresy suszy.
Napotykaliśmy na obszary o powierzchni akra lub coś koło tego, gdzie pieski stepowe poryły ziemię swoimi norami i obserwowałem wtedy z podziwem Shy Boya, który okrążał te dziury, prawie nie zwalniając tempa biegu. Ja musiałem bardzo uważać, żeby nie wprowadzić Cadeta prosto w jedną z nich i nie spowodować upadku.
Kiedy tak jechałem, wyciągałem co jakiś czas z torby suszoną wołowinę i gryzłem ją, popijając wodą z manierki. Mówiłem do siebie i Shy Boya, zachęcając nas obu do dalszego wysiłku. To była prawdziwie szalona jazda.
O zmierzchu sytuacja się nieco uspokoiła. Poruszaliśmy się znacznie wolniej. Nie zamierzałem ścigać go w nocy, a jedynie podążać za nim i mieć go na oku. Shy Boy musiał wypocząć i zaspokoić głód oraz pragnienie. Ja zresztą także.
Miałem za sobą siedem do ośmiu godzin jazdy, i to dość szybkiej. Cadet także potrzebował wypoczynku, zwłaszcza że helikopter zepchnął nas dalej, niż tego chciałem. Liczyliśmy na siłę i sprawność zarówno Shy Boya, jak i Cadeta, i tak przeszliśmy przez pierwszą fazę zadania.
Teraz nadeszła kolej na delikatną część całego planu. Noc.