SPOŁECZNE POZNANIE
I oto pewnego dnia przyjeżdżają uśmiechnięci nieznajomi, nieoczekujący od dziecka doskonałości. Zabierają je na ryby, prowadzą do polskiego McDo-nalda (z późniejszych opowiadań okazało się, że było to dla Krzysia najwspanialsze doświadczenie w pierwszych kontaktach z przyszłymi rodzicami!). Potencjalna mama tuli Krzysia do obfitego biustu, a tata cierpliwie uczy spinningu. Przyszli rodzice nie informują „Zaadoptujemy cię", lecz po powrocie do Stanów w celu przygotowania adopcji (jest to długi i drogi proces!) piszą do Krzysia list, zapytując, czy zechciałby do nich przyjechać i z nimi zamieszkać, bo oni bardzo by pragnęli, żeby został ich synkiem. Dzwonią do niego co tydzień i nie naciskają, gdy ten milczy. Milczy, ponieważ nie rozumie języka troski ani zainteresowania, którym go obdarzają. Wychowawczyni pomaga mu napisać list, w którym Krzyś pisze „Tak". Kilka miesięcy później oboje rodzice jadą do Polski, by otrzymać prawa rodzicielskie. Po drodze do sądu Krzyś jest zesztywniały. Moi przyjaciele muszą dwa razy zatrzymywać auto, gdyż chłopczyk chce wymiotować. Później okazało się, że wychowawczynie straszyły go, że jeśli nie będzie grzeczny, to potencjalni rodzice rozmyślą się w trakcie rozprawy sądowej. Odbicie oceny siebie zawarte w tej groźbie widocznie mówiło dziecku wyraziście: „Byłem niegrzeczny, jestem nic nie wart..'.
Wreszcie Krzyś z rodzicami ląduje w Phoenix. Przyjeżdżają do domu, gdzie czeka na niego około trzydziestu przyjaciół rodziców z ich dziećmi, schowanych w ogrodzie za krzakami, i tyleż prezentów. Na przyjęciu powitalnym są ukochane hamburgery. Ale największą radością jest duża kudłata Fajla, która liże Krzysia po buzi i może spać w jego pokoju. Poza tym jest basen kąpielowy (który zresztą musiał zostać ogrodzony zgodnie z wymogami adopcyjnymi w przypadku dziecka poniżej czternastu lat, stawianymi przez amerykańską stronę). Ta nowa sytuacja rozpoczęła u Krzysia kształtowanie ruchomego obrazu siebie.
Wkrótce przyszła codzienność, która była zupełnie nowa dla chłopca mającego sierocińcowe wyobrażenia na temat „Kim jestem?" i niepozbawio-nych „bolesnych" doświadczeń. Rodzice siadali systematycznie z Krzysiem do odrabiania lekcji. Wcześniej nigdy nikt żadnego odrabiania nie żądał! Krzyś wprawdzie nie zdał w Polsce egzaminu z religii, i w związku z tym nie został dopuszczony do Pierwszej Komunii, .ile nikt się tym wtedy nie przejmował; nikt nie usiadł z nim do „powtórki z religii", by dziecko nie czuło się „dewiantem': jedynym spośród rówieśników, który nie mógł doświadczyć tego wielkiego wydarzenia. Na konieczność uczenia się w nowej sytuacji Krzyś reagował początkowo oporem, gniewem, zamknięciem się w sobie. Rodzice nie naciskali, starając się nagradzać każdy drobny przejaw zainteresowania szkołą. Nie naciskali, ale byli konsekwentni. Na deskorolkę mógł wyjść tylko wtedy, gdy odrobił wszystkie lekcje. Była to dla chłopca prawdziwa męczarnia. Odczuwał ogromny konflikt pomiędzy pragnieniami a ograniczeniami. „Kim teraz jestem? jak mam się zachowywać? Dlaczego moje pragnienia są ograniczane przez tych, którzy niby mnie kochają?" - pytał.
Wkrótce przyszły problemy z zachowaniem w szkole. Początkowo Krzyś nosił głowę nisko, ale pewnego dnia okazało się, że... pobił chłopaka, który go przezywał; zresztą wyższego i... „prawdziwego Amerykanina*. Rodzice byli załamani, ponieważ został na dwa dni zawieszony w obowiązkach ucznia. Ja i mój mąż (który także jest psychologiem) byliśmy wyraźnie z tego faktu „zadowoleni", co staraliśmy się wytłumaczyć rodzicom. Przecież zachowanie to (zresztą powtarzające się od czasu do czasu nadal) było sygnałem, że Krzyś odzyskuje poczucie własnej wartości! Widać, że nie chce dalej akceptować sytuacji bycia eksploatowanym, co było koniecznością przez wiele lat. Gekawe, że po doświadczeniach poczucia osamotnienia i odrzucenia w czasie pobytu w sierocińcu, powoli zaczął pragnąć ciepła. Tulenia się, akceptacji dotyku ze strony innych czy serdecznego uśmiechania się nie można nauczyć się w ciągu roku, ba - jak twierdzą terapeuci - czasem nie da się tego osiągnąć nigdy, jeśli dziecko nie miało odpowiednich doświadczeń w dzieciństwie. Historia Krzysia z pierwszych sześciu lat życia nie jest znana, ale widać, że biologiczna matka dostarczyła tej dawki ciepła, którą teraźniejsza sytuacja ożywiła. Na tę podstawę nałożyły się doświadczenia, które pchały obraz samego siebie w różne strony. Ten ruchomy proces będzie u Krzysia trwał nadal. Dzięki emocjonalnemu wsparciu rodziców i ich gotowości do intelektualnej stymulacji, a także dzięki ich rozsądnym oczekiwaniom w zakresie osiągnięć syna, istnieje szansa na wypracowanie u niego zdrowego i adekwatnego obrazu samego siebie.
Ponieważ obraz siebie kształtuje się w wyniku społecznych doświadczeń i informacji otrzymywanych od innych w procesie wychowania, poczucie tego, kim jesteśmy, zależne jest od specyfiki kulturowej. W kulturach zwanych indywidualistycznymi, takich jak USA, Kanada, kraje Europy Zachodniej, Australia (por. rozdział o zachowaniach społecznych w różnych kulturach), w których nacisk położony jest na osiągnięcia indywidualne, niezależność od innych ludzi i wolność dokonywania wyborów, wykształca się tak zwane Ja niezależne. Natomiast w kulturach kolektywistycznych (azjatyckich, afrykańskich, Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej i tak dalej), gdzie nacisk położony jest na harmonijne relacje w grupie, lojalność i solidarność wobec jej członków, kształtuje się Ja współzależne.
Pojęcia te zostały zaproponowane dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych przez Markus i współpracowników (1991), co - notabene - dowodzi, że psychologiczna wiedza o prawidłowościach dotyczących funkcjonowania Ja w świecie społecznym to głównie wiedza o Ja niezależnym, gdyż do tego czasu zajmowano się jedynie tym właśnie kon-struktem poznawczym.
Wpływowi kultury na funkcjonowanie jednostki w grupie poświęcam osobny rozdział; tutaj sygnalnie wprowadzam to zagadnienie, w stopniu niezbędnym dla zrozumienia kulturowo zdeterminowanych różnic w treści obrazu Ja.