zawsze. No i oczywiście boginka Floss jest naszą główną charakteryzatorką, projektantką kostiumów i guru od kukiełek. Jeśli zaczarowane kukiełki i lekkie drwiny ze społeczeństwa, które zawsze przemycamy w naszych sztukach, nie robią z nas banitów, to nie wiem co by mogło.
Łucja przyjrzała się jeszcze raz naklejonym obok siebie ulotkom i wyprostowała jeden róg.
- Nadal uważam, że powinniśmy mówić o cudach.
- Powiemy Toniowi - odparłam. - Następny raz.
Łucja uśmiechnęła się szeroko i przeszłyśmy na kolejną ulicę, do odpowiedniego słupa.
Tonio to nasz dyrektor artystyczny. Wciąż mnie zadziwia, że w ogóle mamy dyrektora artystycznego w naszej trupie, ale to równie dobre określenie jak każde inne. W końcu jest artystyczny w ekstrawagancki, gejowski sposób, którym też jest. To znaczy gejem. I na pewno jest dyrektorem tego nierozgarniętego towarzystwa, które nazywamy trupą.
Kiedy go poznałam, miałam piętnaście lat i stałam na skrzyżowaniu ulic Main i Paris, sprawiając wrażenie twardzielki, a przynajmniej się starając, bo Main i Paris to ulice, na których na pewno chcesz wyglądać jak twardziel.
Ulicą szedł facet, wysoki i szczupły, o ruchach drag queen, w pelerynie do kostek obszytej korkami od whi-skey i naręczem jadowicie różowych ulotek. Przyklejał je gdzie popadło, używając malutkiego słoiczka z klejem. Kiedy dotarł do mnie, zatrzymał się, zmierzył mnie wzrokiem, skinął głową i powiedział:
- Masz.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to że jest jednym z miejscowych handlarzy chochlikowym pyłem, tyle że zdecydowanie lepiej ubranym. Nie zapytałam, co miał na myśli, mówiąc „masz”. Po prostu odsunęłam się, bo nikt nie chce, aby go widziano z handlarzem pyłu.
To nie jest tak, że ludzie nie wiedzą o handlarzach. Ani tak, że handlarze nie mogą znaleźć ludzi, którzy biorą - jeśli się rozejrzysz, to każdej nocy trafisz na wąchaczy. To te cienie w bramach, pilnujące, by nie stanąć w świetle latarni. Po prostu nikt nie chce być jawnie powiązany z pyłem ani jego towarzyszami, napojami o wściekłych kolorach, które są równie nielegalne, co pył i dostarczane tymi samymi kanałami.
Ale facet i tak wepchnął mi w ręce ulotki.
- Potrzebuję kogoś, kto to będzie roznosił. Nie mogę robić wszystkiego sam. Wyglądasz na osobę, która da sobie z tym radę. Przykładaj je po prostu, a ja będę smarował klejem.
I tak oto przystałam do Banitów. Bo widzicie, wzięłam te ulotki i nawet nie zapytałam, o co chodzi. Tonio ma dar przekonywania, nawet jeśli się nie stara.
Jest w nim coś nie z tego świata. Bardzo długo myślałam, że ma w sobie domieszkę magicznej krwi, ale nie. To po prostu Tonio. Może i jest zwykłym śmiertelnikiem, ale gdy cię widzi, rozumie twoją duszę. Prask! Bo jak inaczej spojrzałby dwa razy na piętnastolatkę uwielbiającą wagary, kochającą Szekspira i mającą ćpających, nienawidzących magii rodziców, którzy szli przez życie jak przez mgłę i kompletnie ignorowali swoją córkę? Rzuciłam wtedy okiem na te ulotki i przytrzymywałam przy ścianach i słupach.
- Kukiełki? - zapytałam. No i przyznaję, prychnę-łam.
A Tonio, nawet na mnie nie patrząc, odpowiedział:
- Tak skarbie, kukiełki.
13