PAŁUBA _
szkołę życia, w której kształci się charakter, oczyszcza się przesadne pojęcia o miłości — słowem, „uczyli się” i „odkrywali” rzeczy będące już dawno na składzie w ich głowach. Naturalnie pogodzili się, w końcu nawet postanowili zapomnieć (?!) wzajemnych uraz; takie spory bądź co bądź czyściły atmosferę, pogłębiały ich stosunek, jakiś czas rozmawiali ze sobą
0 filozoficznych podstawach miłości, a potem szło wszystko po dawnemu. Strumieński strzegł się jednak tym razem mówić żonie o swym życiu podziemnym; bo i nie chciał się przed nią kompromitować, i to życie coraz rzadziej powoływało go do
[284] siebie.
Miał zresztą długie epoki dobrego pożycia z Olą. Potrzeba kochania i tego, żeby być kochanym, sprawiała, że zgadzał się ze złudzeniami i wyszukiwał wśród nich zadowolenia dla siebie. Było wiele rzeczy łączących go z żoną: przede wszystkim pieniądze; bez tego czynnika byłoby ich małżeństwo może jeszcze bardziej niewygodnym. Chociaż Ola była jego żoną, przecież dawała u siebie kupować mniejsze
1 większe porcje miłości, bo on ją sam do tego przyzwyczaił. Lubił w niej pociąg do wspaniałości, blichtru, szyku — wskutek czego urozmaicenie, którego brakło wewnątrz, objawiało się przynajmniej w szacie zewnętrznej ich stosunku. Musiała mu się podobać — to było jej obowiązkiem, miał przez to tajne zadowolenie, że traktuje ją jako metresę. Debatowali nad tym, co by sprawić dla domif, sobie, dzieciom, jakich sprowadzić nauczycieli, jakich użyć przyjemności, jak przyozdobić Wilczę, by im się zdawało, że jest im u siebie pięknie i dobrze. Powstał też
między nimi z czasem silny łącznik — botaniczny.
Ola „pasjami” lubiła kwiaty; otóż częścią, by po-Izielić jej upodobanie, częścią na wzór Rousseau’a,
/.aczął Strumieński zajmować się botaniką, lubić niezwykłe lub piękne formy liści, kwiatów; jego pociąg do robienia kolekcji miał tu wdzięczne pole, a ambicja nie była podniecona. Wyrobił sobie przekonanie, że człowiek inteligentny, jeżeli nie jest artystą, powinien się zajmować jakąś nauką pozytywną, jakimś imatorstwem w jednej z dziedzin przyrody, które by przynajmniej dla niego samego było źródłem trwałych i bezspornych przyjemności, chociażby nauce nie miało przynieść pożytku. Tak z biografii [285] schodził na botanikę, po wytworach sztuki i życia studiował spokojne wytwory natury. Uczył się od Oli i uczył ją wzajemnie. Mieli swoją cieplarnię, inspekty, założyli wspólnymi staraniami park w klinie między rzeką a lasem. Za pomocą botaniki godzili się często podczas utarczek: gdy jaka roślina nieoczekiwanie wydała kwiaty, gdy trzeba było zasłonić inspekta, zanotować temperaturę, wynaleźć szkodnica, dopilnować robót w parku, kupić rzadki okaz itd. Wprawdzie i w tej dziedzinie mieli niektóre odrębne u podobania, i to dość charakterystyczne, i tu trafiały się aluzje do stosunków życiowych. Ale na ogół biorąc, bezpłciowe stosunki roślin usposabiały ich pokojowo, nie wzbudzały myśli o moralności lub nie-moralności, redukowały miłość i jej nienaturalne czy nadnaturalne zapędy do właściwej miary, do prostoty — tak mówił sobie Strumieński. Innym jednak razem mówił sobie, że jak wśród roślin, tak wśród ludzi nie ma miłości, są tylko prawa natury — i czuł,