słowa — ale ostatniemu zdaniu zaprzecza rzeczywistość życia jakże wielu wielkich ludzi. Nauka biblijna opanowuje ten „paradoks” dokładnie w odwrotny sposób. Wie ona, że nie można nakazać miłości do człowieka: nie mogę odczuwać miłości w stosunku do każdego człowieka, nawet gdyby nakazywał mi to sam Bóg. Biblia nakazuje miłość człowieka bezpośrednio tylko w formie okazywania miłości1: powinienem zwracać się z miłością i okazywać ją mojemu „bliźniemu”, to znaczy każdemu indywidualnemu człowiekowi, z którym kiedykolwiek będę miał do czynienia na drodze mego życia, każdemu, kogo na niej spotkam, także cudzoziemcowi „Gerowi”, jako mi równemu (powinienem „jemu” kochać, konstrukcja z celownikiem, która, co charakterystyczne, pojawia się tylko w tych dwóch miejscach w Biblii), i oczywiście nie chodzi tu o zewnętrzne gesty, ale o postawę prawdziwą, istotową — mogę jej chcieć, a przez to ją sobie nakazać. To, co z mojego zachowania względem bliźniego przedostaje się do mego serca jako uczucie miłości, jest niezależne od woli. Pismo nakazuje człowiekowi2 uczuciowo miłować Boga, i tylko w tym kontekście nakazuje mu3 kochać cudzoziemca, który jest moim bliźnim: ponieważ miłuje go Bóg‘°. Jeśli miłuję Boga, to otrzymuję zadanie miłowania tego, kogo on miłuje. Mogę jednak w gruncie rzeczy chcieć miłować Boga, skoro tylko go znam — a powołany przez niego Izrael zna go — iw ten sposób mogę to sobie okazać.
Cohen rozumuje w rzeczy samej inaczej. Dlatego zadaje on teraz pytanie, czy jest coś gorszącego w tym, że Bóg „jest tylko ideą”. „Czy miałbym może” — odpowiada — „nie móc miłować idei? Czymże jest jednak człowiek, jak nie tylko ideą społeczną, a przecież mogę go miłować jako jednostkę jedynie dzięki tej idei i w oparciu o nią: a zatem, ściśle biorąc, mogę miłować jedynie ową ideę społeczną człowieka.” Wydaje mi się, że sytuacja wygląda inaczej: tylko gdy i ponieważ miłuję tego właśnie człowieka, mój stosunek do człowieka-idei społecznej może przeobrazić się w opartą na uczuciu relację całej mojej istoty, którą wolno mi nazywać miłością. A Bóg? Franz Rosenzweig ostrzegał przed takim rozumieniem idei Boga u Cohena, jakoby Bóg był dla niego „tylko ideą”. To słuszne ostrzeżenie; Rosenzweig ma rację, kiedy wskazuje, że dla Cohena idea „jest nie tylko ideą”. Nie wolno jednak również nie dosłyszeć mającego z pewnością inne znaczenie „tylko” w słowach Cohena: „Bóg, który jest tylko ideą”. Możemy nazwać miłością nasze odniesienie do idei piękna i do idei dobra, chociaż, jak mi się wydaje, odniesienie to otrzymuje swą treść i wartość uczuciową jedynie dzięki ukonkretnieniu: miłowanie Boga różni się istotowo od tego wszystkiego. Kto miłuje Boga, ten miłuje go jedynie o tyle, o ile nie jest on „tylko ideą”; może go miłować, ponieważ nie jest on „tylko ideą”. A nawet powiem więcej: nawet Cohen myślał wprawdzie o Bogu jako idei, ale miłował go jako Boga. 4
Kpł V, 18 i ją.
* Pp VI, 5; X, iz; XI, 1.
Pp X, 19.
ID Tamże.
W wielkim, powstałym całe lata po Begriff der Keligion i należącym do spuścizny pośmiertnej dziele Religion der Vernunjt aus den Quellen des Judentums Cohen ponownie postawił owo pytanie, i to z jeszcze większą dobitnością. „Jak można miłować ideę” — pyta Cohen i odpowiada — „A co innego można miłować, jak nie ideę?” Zgłębiając to pytanie posuwa się dalej: „Nawet ten, kto kocha zmysłowo, miłuje jedynie wyidealizowaną osobę, jedynie ideę osoby”. Jednakże nawet gdyby było prawdą, że w „miłości zmysłowej” (a raczej: w obejmującej zmysłowość miłości) kocha się wyidealizowaną osobę, to wcale jeszcze nie oznaczałoby to, iż kocha się jedynie ideę osoby: również wyidealizowana osoba pozostaje osobą i nie staje się ideą; tylko dlatego, że osoba, którą idealizuję, naprawdę istnieje, mogę miłować tę osobę, którą wyidealizowałem. Choćby nawet Dante miał na myśli la gloriosa donna della mia menie, rozstrzyga to,