(najlepiej prywatnie!) i nauką języka francuskiego, pozostawiając teologię na czas powrotu do kraju, być może planowanym dość rychle. W matrykulc uniwersytetu wiedeńskiego nazwisko jego nie figuruje. W 1772 r. opuścił stolicę cesarstwa i wyjechał do Rzymu, zatrzymując się na jakiś czas w Bolonii, gdzie jedynym śladem bytności okazało się formalne członkostwo Akademii Bolońs-kiej. Studia i cały pobyt zagraniczny są taką samą niewiadomą jak krakowskie. W jednym z listów do matki pisał później: „Przez przeciąg oddalenia się mego od kraju o te dwie starałem się rzeczy: abym rozum mój mógł oświecić potrzebnymi naukami i z zdarzających się okoliczności czynić zasadę dalszych moich poczynań” — zdanie to brzmi jak echo życzeniowych napomnień jego krakowskiego mentora.
Kto łożył na ten blisko pięcioletni wojaż — nie wiadomo. Podobno wspomagali go bracia, niewiele przecież starsi i niemajętni, a jeśli tak było, to zaciągnął wobec nich znaczne zobowiązania, które też z czasem starał się wyrównać. Widocznie donosił domowi o różnych swoich zabiegach, które jeśli nawet nie dawały mu doraźnych profitów, to pewne widoki na rychle uregulowanie rosnących zadłużeń, bo raz i drugi był moderowany przez matkę piszącą doń w głębokiej pokorze: „Byłabym najszczęśliwszą, gdybyś był ubogim wikarym, a ja prałabym ci szaty kościelne”. Być może zauważyła wówczas — w końcu 1773 roku — u syna nazbyt silne w jej przekonaniu cechy stanowczości w zmierzaniu do określonych celów: nieustępliwość i wolę stawiania na swoim? W tym czasie bowiem uzyskał Kołłątaj nominację papieską na zwolnioną po śmierci biskupa kijowskiego Józefa Andrzeja Załuskiego kanonię krakowską, dzięki poparciu swego krewnego, sufragana krakowskiego Franciszka Potkańskiego. Ale w kraju nie lubiano „kortezanów”, jak mówiło się o nominatach rzymskich na miejscowe beneficja, chociaż było to zgodne z prawem. Zwłaszcza biskup Kajetan Sołtyk był dotknięty pomijaniem jego urzędu i osoby. Nominat zdawał sobie z tego sprawę, toteż powiadamiając o tym dom zapewne nie pominął przewidywanych komeraży, na co otrzymał w końcu 1774 r. kolejną przestrogę i prośbę, by nie piął się zbyt szybko a wysoko: „Bądź tego pewny — pisała matka — że mnie więcej kanonia krakowska nie cieszy, jak księstwo twoje, tak by ja była kontenta, żebyś był najuboższym plebanem, a był dobrym księdzem, to u mnie grunt wszystek; nie kanonie, nie prelatury, nie honory, nie dobra, bo to wszystko głupstwem jest świata, a ja ciebie Bogu, nie światu, urodziła: mam prawo się z tobą kłócić, abyś tych wielkich zabiegów nie czynił.” Powrót do kraju w następnym roku (z pominięciem Paryża, na co, jak się zdaje, nie starczyło środków) nakazany jak najszybszym objęciem kanonii, wywołał natychmiastowy konflikt z biskupem Sołtykiem i kapitułą. Sprawę na czas jakiś zażegnał Klemens XIV, nakazując respektowanie swojej prezenty.
Do niewystarczająco poświadczonych spraw tego czasu należy tytuł doktorski Kołłątaja, nie udokumentowany ani w rzymskiej Sapienzy ani w Akademii Krakowskiej. Sam zainteresowany używać go zaczął od 1781 r., ale też wiele lat później pisząc do Samuela B. Lindego (15 listopada 1809)
560