7 występujących w danym systemie układów proporcjonalnych. Inaczej, jak zdaje, do tego zagadnienia odnoszą się w Składni współczesnego języka polskie I! Marek Świdziński i Zygmunt Saloni (1998, 247).
W swoich rozważaniach skupię się wyłącznie na zjawisku systemowej wie loznaczności leksykalnej. Nie będą mnie więc interesowały wypadki opisywane w terminach polisemii składniowej, której istotą jest to, że temu samemu wypo. w iedzeniu odpow iadają różne struktury syntaktyczne, a co za tym idzie - również semantyczne. Na przykład w zdaniu: List protestacyjny wystosowali konserwa, rywni wykładowcy i studenci przydawka konserwatywni może być odczytana jako odniesiona wyłącznie do wykładowców albo też jako słowo charakteryzujące zarówno wykładowców, jak i studentów. Na marginesie powiem, że w subkodzie mów ionym, stanowiącym prymamą formę języka, użytkownik ma do dyspozycji skuteczne środki ujednoznacznienia tego rodzaju wypowiedzeń. Są to środki pro-zodyczne, a wśród nich zwłaszcza pauzowanie, związane z wyborem miejsca, w którym na linii narastającego tekstu zrealizowana zostanie antykadencja tema-ty żująca.
Przedmiotem moich zainteresowań nie staną się również zjawiska arrrfibolii, które dobrze ilustruje przykład: Żonie kłamać nie wolno. W sytuacjach tego rodzaju mamy do czynienia z zaburzeniem czysto tekstowym, stanowiącym efekt nałożenia się na siebie celownikowych fraz, z których jedna konotowana jest przez czasownik kłamać: [ktośj kłamie [komuśj], a druga przez słowo wolno: [komuś] wolno [coś robić].
W opracowaniach dotyczących niejednoznaczności wyrażeń rozróżniane są zjawiska polisemii i homonimii. Z polisemią mamy mieć do czynienia wówczas, gdy między poszczególnymi znaczeniami można dopatrywać się związków motywacji, derywacji semantycznej. W takiej relacji pozostają jakoby względem siebie znaczenia słów gwiazda (1. ‘ciało niebieskie’, 2. ‘człowiek wyróżniający się w jakiejś dziedzinie’, 3. ‘przeznaczenie, los’, 4. elektr. ‘sposób połączenia przewodów elektrycznych w układzie wielofazowym’, por. USJP (2003, t. I, 1106)) czy sen (1. ‘stan fizjologiczny, umożliwiający wypoczynek’, 2. ‘to, co się śni człowiekowi śpiącemu’, 3. ‘marzenie, rojenie’, por. USJP (2003, t. IV, 213)). Za Eugeniuszem Grodzińskim (1969, 1970) i Danutą Buttlerową (1968, 1976) mówiłoby się tu zapewne odpowiednio o polisemii radialnej i łańcuchowej. Homonimia to z kolei „taka sytuacja, gdy pewien ciąg foniczny odnosi się do odrębnych zjawisk, nie mających nietrywialnych cech wspólnych”, por. Grzegorczykowa (1990, 52). Jako przykład homonimii wskazana przed chwilą autorka podaje m.in. wyrazy zamek ‘obronna budowla’ i zamek ‘urządzenie do zamykania’.
Moim zdaniem, rozróżnienie powyższe ma przy głębszym zastanowieniu niewielki w alor poznawczy, bo nie jest oparte na jednoznacznych, operacyjnych kryteriach . Ponadto w dyskursie poświęconym tej sprawie często stykamy się z tym, co de Saussure określał mianem nieuprawnionego mieszania punktu widzenia synchronicznego z diachronicznym. W dalszych rozważaniach będę więc
abstrahowała od wspomnianego rozróżnienia; odniosę się krytycznie do przykładów, w których diagnozowana bywa równokształtność i wieloznaczność, nie wdając się w dyskusję na temat relacji, w jakich pozostają względem siebie znaczenia badanych form.
Jak się za chwilę okaże, z mojego punktu widzenia problem ten i tak redukuje się niemal do zera, bo w większości wypadków orzeczenie wieloznaczności nie ma nic wspólnego z realnością języka. Ufundowane jest bowiem najczęściej na: a) braku precyzji w przyporządkowywaniu porcjom sensów porcji kształtów, b) niezdolności badacza do znalezienia odpowiedniej generalizacji w opisie znaczenia danej jednostki leksykalnej, c) nierespektowaniu różnicy między własnościami semantycznymi a pragmatycznymi poszczególnych wyrażeń. Są to, jak sądzę, trzy źródła błędu, trzy podstawowe przyczyny, dla których problem wieloznaczności został teoretycznie tak wywindowany, mimo że na to bynajmniej nie zasługuje. Zostaną one teraz po kolei skomentowane.
Problem ten stawiał w centrum swoich filozoficzno-lingwistycznych rozważań Ferdynand de Saussure, zwracając uwagę na to, że głównym, a jednocześnie najtrudniejszym zadaniem językoznawstwa synchronicznego jest poprawne rozczłonkowanie ciągu wypowiedzeniowego na byty konkretne (1999, 125):
(...) byt językowy istnieje jedynie dzięki skojarzeniu signifiant z signifie. Z chwilą, gdy bierzemy pod uwagę tylko jeden z nich, byt ten znika; zamiast konkretnego przedmiotu mamy przed sobą czystą abstrakcję (...) język jest systemem opartym całkowicie na opozycji swych jednostek konkretnych. Nie można zaniedbać ich poznania, nie można postąpić ani kroku, nie uciekając się do nich; a przecież rozgraniczenie ich jest problemem tak subtelnym, że zastanawiamy się, czy rzeczywiście są nam one dane.
Jakie to ma odniesienie do sprawy wieloznaczności? Bardzo zasadnicze. Rzecz w tym, że niewłaściwe wyodrębnienie omawianej jednostki leksykalnej, nie-uwzględniające wszystkich jej wykładników formalnych, prowadzi prostą drogą do orzeczenia polifunkcjonalności danego elementu, który notabene jako porcja substancji, całkowicie obca czysto świadomościowej naturze języka, jest aseman-tyczna. Pisał o tym pod koniec lat 40. ubiegłego wieku Leon Zawadowski (1951 [1949]) w artykule pod znamiennym tytułem Rzeczywisty i pozorny wpływ kontekstu na znaczenie, zwracając uwagę na powtarzające się w literaturze zjawisko polegające na „błędnym rozdzieleniu znaczenia kollokacji (układu) elementów językowych pomiędzy jej elementy, mianowicie przyznanie elementowi badanemu znaczenia całej kollokacji”. W książce z 1966 roku zilustrował ten proceder licznymi przykładami z różnych języków, kładąc nacisk właśnie na mechanizm