S«Slok powy^du ae S2p(tałi noszeniu centy, leszcz lal ,ak z C ka?du^ 11:1,11 zwrtoll° z llraku przydziałowych |', ,,!'szkl
kk-l glinie, zmoczeni byliśmy po kolana filom
wagonu, nosiliśmy |e o kilometr dale), ahy
cad musieliśmy biegiem, bo za powolny powrót bto ^
Wracane po uloZenlu cegieł, spotkałem Statki pą, chwiejąc się, aby nie upaść, l te jego błędne oczy. s™^ krzyknąłem i chciałem podbiec I podtrzymać go, gdy nagiej dzy zaczęli pędzić, bo wyskoczył kapo z kijem. Uciekłem | ja T mogli nas wziąć - bo często brali - za symulantów.
Chory musiał upaść na ziemię - zemdleć. Po skończonej p^. cy wyznaczano ludzi do jego zaniesienia. Dowiedziałem się p^. nie), że Stasiek drugi raz znalazł się w szpitalu. Jak długo leżał, nie pamiętam. Kilka tygodni. Po wyjściu wrócił do 4 bloku, alt już do innej sztuby. Był bardzo osłabiony i niedołężny. Kole-ga Lewandowski, miły, inteligentny, kochany kolega, powiedział mi, że Stasiek nie może sobie dać rady z punktualnością. Zaniedbał się, stał się powolny. Zaczęliśmy radzić. Lewandowski zobowiązał się, że będzie go pilnował, dopomagał - ja zaś wpłynę na niego, żeby się trzymał, żeby się iiie dawał. Zaczęliśmy dokupywać mu chleba, kantynówkę. Udało mi się raz kupić kawałek blutwurstu93: choroba jednak nie ustawała. Czuł się wciąż słaby,
myślał o dostaniu się do szpitala.
Ciągle mu coś ginęło: to chleb, innym razem pieniądze. Raz komuś podarował swą porcję chleba - skrzyczałem go za to. U* wandowski wziął nawet jego pieniądze na przechowanie, ale sam wkrótce poszedł do szpitala. Starałem się o lżejszą pracę dla niego. Był tak otępiały, że znając język niemiecki lepiej ode mnie, prosił, abym porozmawiał z Arbeitdienstem o lepszym dla niego zajęciu. Nie znając dobrze niemieckiego, zaprowadziłem go i wspólnie prosiliśmy o pracę w pończoszami. Odetchnąłem, gdy go tam przyjęto. Jednak wycieńczenie było zbyt glębo-kie. Uskaiżal się, te nie mote chodzić, te nie ma szpiku w koś-
95 Blutwurst - kaszanka.
., ^ nomoc. stale miał gorączkę. Do | MarzyłoszPłtalu łP^nieLą gorączką niż 39,5, a on tak wiec abym wstawił się za nim u doktora jfeSJLy do szpila, ogonek do doktora Beringa był Dojnie doczekaliśmy się na przyjęcie. Wtedy zmienił zda-<*°^iadczył, że pójdzie do doktora wewnętrznego, do które-o^lrJnntejiizy ogonek. Po wizycie u tego doktora został przy-f jo szpitala. W tydzień czy dziesięć dni później dowiedzieli-^ Sl- te umarł. Żegnaj, Staśku! CU VIII 1941)
ifif/
lUUAN MIKULSKI
przed wojną znałem go tylko ze słyszenia. Poznałem go w czasie wojny, gdy w gronie kolegów zbieraliśmy się w różnych cukierniach, aby dzielić się wiadomościami. Nie były to zebrania spiskowców. Broń Boże. Ot, tak sobie, dawnym zwyczajem spoikanie w cukierni - tym bardziej że czasu było aż nadto dużo. W rozmowy wnosił wiarę. Swym umiarem łagodził temperamenty, a nieco śpiewnym z ukraińska głosem wnosił szczerość i pro-sjtfę. Ntejzpał i nie rozumiał konwencjonalizmu, pięćdziesiąt sześć lat dawało mu rozwagę, a nabyte doświadczenie życiowe prostolinijność postępowania.
Zwaliśmy go Mikułą lub Julkiem — był prosty w obejściu, bardzo koleżeński. Zetknęliśmy się na Pawiaku - w szkole. Wiei-a sa a — zwana szkolną — mieściła pięćdziesięciu sześciu adwokatów. Całe towarzystwo podzieliło się na większe iub mniejsze grupki. Najczęściej grupa jadająca przy jednym stole stanowiła wspólnotę. Po przeniesieniu nas do szkoły sąsiadowaliśmy ze stołem, przy którym rej wodził Mikuła. Był duszą towarzystwa. Byli najlepiej zagospodarowani. Produkty przysyłane poszczególnym członkom tej wspólnoty szły do podziału. Mikuła rozdzielał każdemu, dbając o urozmaicenie jedzenia i oszczędność. Sam smakosz, lubił zjeść, ale dbał I o Innych. Przy tym był to stół wesoły. Mikuła się wyróżniał, opowiadane kawały, jak z rogu
obfitości, sypały sic na^hł^i ^1(;przyjactó, Gdy nas rozdzielń-Wszyscy go IU • wierzył w możliwość wywiezienia. Uro-no do wyjazdu - n,e
121