Habe die Sonne nicht zu lieb...
Komm, folgę mir in das dunkle Reich hinab1...
Chodził po pokoju twardym krokiem, chmurzył się, gestykulował do swych myśli. „Trzeba poprawić inteligencję koniakiem” — zdecydował po chwili. Niebawem mówił już do siebie spokojnie, prawie głośno, rozkoszując się jakby swych myśli swobodą.
— Tak, na to wszystko można, a nawet należy patrzeć z olimpijską ignorancją człowieka nauki, ale na to trzeba być profesorem fizjologii oraz radcą dworu. Ja zaś jestem dziennikarzem, więc głos powołania błaga, prosi, żebrze natrętnie, aby puścić na miasto jakąś Katie King2 w postaci arcy-dzikiej kaczki. Swojskie gęsi podniosą gwałt, młodzież uniwersytecka się rozentuzjazmuje, literaci ogłoszą bankructwo nauki i — profesor fizjologii będzie się śmiał! Źle mówię: „on” się tylko ponad brodą uśmiechnie, ale za to oni: ci mniejsi, malutcy i wcale niewidoczni roześmieją się po świecie srebrną gamą, nie tyle nad moją kaczką, ile nad głupotą ludzi, którym nie wystarcza katedra uniwersytecka wraz ze wszystkim, co się na niej mieści. Im głuchszy zakątek, tym głębszym basem roześmieje się aptekarz3, tym większy tryumf będzie święciła nauka!
— I tak oto — filozofował dalej — dusza współczesna skacze jak piłka między twardym kowadłem nauki a lekkim młoteczkiem dziennikarza. I cóż dziwnego, że w takich czasach tryumfuje duch kobiety? One są lekkie i elastyczne.
Jelsky tonął w fotelu i ćmił gwałtownie cygaro. Nagle, nie podnosząc głowy:
— Ty! — słuchaj, co ja myślę!
Rzucił okiem na łóżko Mullera i znów poczerwieniał w jednej chwili. — Nie ma szelmy — uciekł łotr! I przed kim ja będę teraz gadał? przed kim myślał?...
„Teraz mogę iść i zagrać w domino z sąsiadem kamienicz-nikiem... Tak — domino jest głęboką filozofią dla ludzi mających senne sumienia wołów... Moja Zosiu, widzisz, rzecz jest taka, że ja się coś niecoś boję, tylko nie kanarka, lecz diabełka, żeby mnie znowuż nie odwiedził. Nie ciebie mi, Zosiu, potrzeba, ale jakiegoś gmaszyska wiedzy i nauki, abym mógł w cieniu tej piramidy odpocząć choć na chwilę. Potrzeba mi olimpijskiej brody królewskiego profesora i radcy dworu, abym mógł wyśmiać razem z nim tę «nową blagę* i zmiażdżony wiedzą podręczników zasnąć snem fizjologicznie prawidłowym... Nie trzeba mi, Zosiu, klucza od twego zatrzasku, lecz klucza do mych myśli swobodnych, trzeba mi filozofującego opryszka, aby mi skrzydeł użyczył swoich i pomógł przeskoczyć przez... twego kanarka, Zosiu, co już nie śpiewa.
Przeskoczyliśmy w życiu tyle przeszkód w słeeplechase® artystycznym, że nie potkniemy się chyba o ten... sentymen-cik polski... (Mam go zresztą w mocnym podejrzeniu o niesmaczne reminiscencje powieściowe!)”.
„Hopp!... — Oj nie!” — Jelsky prężył ramiona.
„Przyjacielu! — Mullerze! — Pająku!”
I nagle przypomniało mu się: „La sacra uisione di te im* ploro, Beatrice mia!”
Gwałtowny wybuch szalonego śmiechu pchnął go na fotel. Rzucał, trząsł i miotał nim ten śmiech, podobnie jak śmiertelny kaszel chorym ciałem jego przyjaciela.
Wyszedł z najwyraźniejszym zamiarem pójścia do Borowskiej, po niespełna pół godziny znalazł się niespodzianie na obcych schodach obskurnej kamienicy. Na drzwiach znalazł bilet wizytowy: Jan Kunicki, cand. med. — „I po co ja tu?!...” — Jelsky*emu chłód po ciele przebiegł. „Po co ja tu?!... 4
(niem.) — niezbyt lubię słońce... I Pójdź za mną w krainę ciemności. Według wyjaśnień autora jest to cytata z Goethego, ale nie udało się ustalić, z jakiego utworu.
Katie King — żeńska zjawa materializująca się przez kilka lat na seansach prowadzonych przez W. Crookesa (1832—1919).
aptekarz — może to być aluzja do postaci aptekarza Homais z Pani Bouary Flauberta.
steeplechase (ang.) — bieg z przeszkodami.