,produkcji przemysłowej: te przy skąpych zasobach powinny więzić jak najmniej kapitału, a zarazem być najpowszechniej po kraju rozprzestrzenionymi. Dlatego nie należy lekceważyć włościańskiego przemysłu domowego, który może stać się potężnym zaczynem pomyślności. Przeciwnie zaś, wielkie inwestycje nie rozbudzają, lecz „tłumią ducha rzeczywistej przemysłowości, który w przyrodzonym rzeczy stanie rozwinąć by się powinien w powstających gęsto, lubo drobnych rękodzielniach, stokroć użyteczniejszych dla kraju niż żelazne koleje” .
Stosunek Supińskiego do budownictwa kolejowego, wypływający prawdopodobnie z obserwacji doświadczeń galicyjskich, jest znamienny. Nie ma tu oczywiście ani śladu typowego dla tradycjonalistów oporu przeciwko drogom żelaznym. Supiński nic im nie ma do zarzucenia poza tym, że chłoną olbrzymie zasoby wysuszając krajowy rynek kapitałów. Jeżeli zaś chce je budować kapitał obcy — to proszę bardzo. Napływ kapitału obcego i obcych fachowców jest w ogóle ze wszech miar pożądany, bo pobudza produkcję miejscową i pomnaża siły narodowe. Jest to „wiedza i praca nagromadzone nie u nas, a dla nas”, a zatem „przysługa, jaką ludy potężne czynić mogą słabszym, a którą słabe odpychają niekiedy przez zakorzenione przesądy, przez źle zrozumiany patriotyzm, przez nieznajomość praw rządzących społecznością” Korzystanie z zasobów obcych jest zresztą koniecznością przejściową, z czasem bowiem zakłady urządzone przez obcych będą przechodziły w ręce krajowców, a to „przez wmięszanie się w nie miejscowych kapitałów i uzdolnień technicznych” 30.
Ten pobieżny, bardzo skrótowy szkic rozumowań Supińskiego —• których tok w samym jego dziele jest zresztą dość rozchwiany — doprowadza nas do miejsca, w którym trzeba postawić pytanie: jak też miały zostać osiągnięte te wszystkie „powinno” i „należy”? Pytanie to stanowi experimentum crucis dla każdego liberała, który chce zaprogramować przyszłość. 1 rzeczywiście, Supiński w obliczu tego pytania waha się. Rządom, jako liberał, w ogóle nie ufa, a jako Polak tym bardziej nie może pokładać zaufania w rządach zaborczych. Nadzieja liberała czepia się myśli, że jakoś tam w końcu wolna przedsiębiorczość sama skieruje rozwój kraju w najbardziej pożądane społecznie łożysko: „Gdzie ani rząd, ani ludzie wpływający na sąd
119 Ibidemf s. 168-169.
130 Ibidem, l. 169-172, 344.
publiczny, a nie dość oswojeni z prawdami gospodarstwa społecznego, zasobom krajowym sztucznego nie nasuwają kierunku, tam zasoby te poruszając się własnym popędem, nie zboczą z drogi przyrodzonej i odpowiedzą potrzebom ludności”131.
Nadzieja ta wspiera się na milcząco przyjętym założeniu, że ustalona przez ekonomistę hierarchia potrzeb cywilizacyjnych odzwierciedli się w strukturze popytu efektywnego, do której z kolei dostosuje się gałęziowa struktura przemysłu, jego geografia i morfologia. Gdyby tak być miało, wtedy to, co „naturalne” w sensie pożądanej społecznie normy, stałoby się zarazem „naturalne” w sensie rzeczywistego procesu. Supiński tego przejścia nie zaznaczył, tego założenia wyraźnie nie sformułował, z tekstu wydaje się jednak, że uważał je za oczywiste. Czego natomiast pewny nie był, to tego, czy projektowana przez niego mała industrializacja będzie mogła się dokonać pod ciśnieniem zagranicznej konkurencji. Bo w końcu — jak wielu przed nim — przyznał, że naród, który chce u siebie „ocucić ospałość”, musi chociaż na krótki czas odstąpić od ogólnej zasady wolności wymiany międzynarodowej i zapewnić powstającym rękodzielniom „osłonę” i „porękę”, nadto zaś „opiekę wewnętrzną” przez ułatwienie komunikacji, przysposobienie zawodowe młodzieży oraz urządzenie banków kredytowych tudzież składów i zaliczek na wypadek „zatamowania odbytu”132.
Z tym wszystkim protekcja państwowa jest w programie Supińskiego sprawą drugorzędną i trochę jakby wstydliwą. Wyraźnie większe znaczenie przypisywał ekonomicznej edukacji społeczeństwa, która uformuje indywidualne motywy działań w sposób zgodny z celami ogólnonarodowymi. A cele te nie były ani małe, ani wielkie, lecz średnie. Średnie jest piękne — mógł był powiedzieć, gdy zastanawiał się, jak zmniejszyć rozziew między polską biedą a wizjami industriali-stów. Powiedział trochę inaczej:
„Zaprawdę, najeżyć ziemię niebotycznymi dymnikami, a ludność krajową zaprząc do machin [...] jest to przeistaczać naród w olbrzymią rękodzielnię
— zaś ograniczyć się na płodach surowych, żyć bez przemysłu w wieku stojącym na przemyśle, jest to osuszać rozmyślnie swoje siły żywotne i zdążać rozmyślnie ku zagładzie. [...]
1,1 Ibidem, s. 141. IM ibidem, s. 352.
141