rządowe stypendia i względnie dobre warunki nauki. Do czasu wprowadzenia — w roku 1884 — kwot wyznaniowych i terytorialnych Polacy (z Królestwa i Cesarstwa łącznic) stanowić mieli w niektórych instytutach blisko połowę alumnów6 . Ale po ukończeniu studiów i powrocie do kraju spora ich część nie znajdowała pracy1 2. Zdarzało się to także absolwentom politechnik zachodnich i inżynierom z bogatym już, za granicą zdobytym doświadczeniem.
Zawód był z natury kosmopolityczny, więc zawiedzeni rozjeżdżali się na nowo po świecie: jedni na Zachód i nawet na antypody, inni w głąb Rosji. Życiorysy wielu inżynierów polskich tego czasu to historie niespokojnych obieżyświatów. Gdzież ich nie było: od Andów po Sachalin! Najciekawszy to chyba strumień naszej zawodowej emigracji.
Ale pozostawało uporczywe pytanie: dlaczego? Prawda: carat za Aleksandra III, po zerwaniu sojuszu z Niemcami, wstrzymywał udzielanie koncesji na budownictwo kolejowe w Królestwie. Ale przecież rozwijał się przemysł. Okazywało się, że przemysł nie chce polskich techników.
Narzekaniami, a potem wygrażaniami na niemieckich przemysłowców, którzy nie chcą zatrudniać naszych inżynierów, majstrów, oficjalistów można by zapełnić gruby tom. W nieustających alarmach z powodu inwazji niemieckich kapitałów mniej bodaj szło o kapitały same, o konkurencję i zyski, bardziej o to, że obcy przemysł ciągnął za sobą i do siebie obcych specjalistów i personel nadzorczy w tym samym czasie, kiedy dla naszych brakło zatrudnienia. Wywoływało to zrozumiałą gorycz, tym większą, gdy i polscy przemysłowcy raz po raz sprowadzali zagranicznych fachowców. „Straszna to doprawdy ironia i bolesny wstyd dla nas — pisał Świętochowski już w roku 1874 — że kiedy obcy powierzają naszym ziomkom przekopy największych w świecie tunelów i roboty najwspanialszych mostów, my swojskiemu talentowi nie dowierzamy w budowie lub kierownictwie jakiejś tam fabryczki”3.
Tak to rzeczywiście było: bo też politechniki i instytuty uczyły budować tunele i mosty, a nie kierować „jakąś tam fabryczką”.
Pojmował to doskonale Prus, który — zanim jeszcze stał się żarliwym wrogiem obcych kapitałów i germańskiej inwazji ekonomicznej — próbował wyjaśniać, że przemysł rządzić się musi ekonomią, a nie uczuciem. „Szowiniści nasi — pisał — nie rachując się dostatecznie z przeszłością i faktami teraźniejszymi głośno narzekają na to, że wielka ilość fabryk znajduje się w rękach osób pochodzenia germańskiego i że osoby te wszystkie posady korzystniejsze oddają cudzoziemcom”. Zdaniem Prusa, przyczyną było to, że Polacy za późno wzięli się za naukę rzemiosł i techniki i że podjęli ją od niewłaściwego końca. O ile bowiem polski „rzemieślnik” (tzn. wykwalifikowany robotnik fabryczny) ustępuje niemieckiemu pod względem wykształcenia teoretycznego, o tyle znów inżynier nie zna dostatecznie praktyki. Kierunki specjalizacji obierane są bez rozeznania rzeczywistych potrzeb: przez to mamy nadmiar inżynierów cywilnych, a brak mechaników konstruktorów. Obowiązkowa wakacyjna praktyka studentów „redukuje się do zwiedzania fabryki w ciągu jak najkrótszego czasu”. Toteż „przemysłowcy utrzymują, że młodzieniec, który świeżo szkołę ukończył, jest bardzo surowym materiałem, robotnikami samodzielnie kierować nie potrafi, a więc i naczelnego stanowiska zajmować nie może”, a podrzędne uważa sobie za ujmę66.
Były to uwagi nader trafne. Przemysł i budownictwo Królestwa na ówczesnym poziomie^organizacji i koncentracji, korzystając głównie z importowanych maszyn i technologii, potrzebowały przede wszystkim średniej kadry technicznej — od zawodowo wyszkolonego robotnika począwszy, a na kierowniku oddziału lub zawiadowcy robót kończąc. Tych społeczeństwo polskie nie mogło mu dostarczyć.
Prus powracał do tego tematu raz po raz. Gdy rozgorzała godna epopei wojna prasowa wokół sprawy wodociągów i kanalizacji dla Warszawy — imprezy, w której także upatrywano spisek przeciw rodzimym fachowcom — stwierdził, że „pan Lindley młodszy w sprawie kanalizacji ma więcej doświadczenia od tych wszystkich techników, którzy podobnych robót nigdy nie prowadzili. Co zaś znaczy praktyka, dowodem fakt, że nawet do łączenia pojedynczych rur wodociągowych trzeba było sprowadzać specjalistę z zagranicy, miejscowi bowiem robić tego nie umieli”.
66 B. Prus, Kroniki, c. II, s. 283, 524; t. VIII, *. 215. 259
N. S. Bartoszewicz], Glos t Peunburga, „Przegląd Tygodniowy” 1884, s. 377-378. Por. R. Kołodziejczyk, Studenci polscy to Instytucie hitynierótu Komunikacji w Petersburgu w latach 1867-1876, „Studia i Materiały z Dziejów Nauki Polikiej", seria D, z. 3, 1962, s. 39-54.
B. Prus, Kroniki, t. VIII, s. 214.
4 (A. Świętochowski], Wymóg naszej inteligencyi, loc. di., a. 2B1.