powinien był wiele powiedzieć o patriarchalnych społeczeństwach. Czy powiedział?
Po lekturze Broz wydaje mi się, że bardzo niewiele. Właściwie nie ma w tej książce świadomości tego, co znaczyła ta wojna dla kobiet, chociaż to przede wszystkim kobiety były jej cywilnymi ofiarami. Przeciwnie, relacje utrwalają wizerunek matek i żon starających się o chleb, dzielnych, zdolnych do poświęceń, omijając najgorsze ich doświadczenia.
Dwa powyższe akapity mogą się wydawać niedorzeczne, bo czego bym oczekiwała - księgi gwałtów, list ciąż, aborcji i porodów spowodowanych przez wroga, relacji z domów publicznych? Oczywiście, wiem, że to nie jest ta książka, może taka książka w analogicznej objętości i równie głośna nie mogłaby nigdy powstać. W Dobrych ludziach... jest kilka akapitów, są pojedyncze zdania, które pokazują przyczyny kulturowe tego stanu rzeczy. W jednej z relacji pada wprost zdanie o tym, że opublikowanie listy zgwałconych kobiet przez miejscową gazetę wyrządziło im straszną krzywdę, bo już nigdy nie będę mogły chodzić z podniesioną głową. W tradycyjnych społecznościach ofiara jest winna, bo nieczysta, i nic tu nie pomoże nawet powszechność doświadczenia. Rozumiem więc, że zaledwie kilka kobiet wspomina w tej książce o seksualnych torturach, na jakie były narażone one same, ich córki; ich sąsiadki-staruszki. Rozumiem, że to zaledwie wzmianki, margines opowieści, która skupia się raczej na losie „ludzi” niż kobiet. Właśnie ta luka pokazuje, że Svedana Broz nie oferuje nam prawdziwego oblicza wojny, tylko jej wersję dającą się zamknąć w akceptowanej społecznie historii.
Bo daje się opisywać głód, rany, kalectwo, ucieczkę. A także jak wróg dokonywał rzezi upozowanej w ewangeliczne obrazy. Daje się wracać do śmierci. Nie ma tu cenzury, jakiegoś kodeksu poprawności. Milczy najwyżej ten, kto nie jest zainteresowany taką wersją konfliktu, w której winni są „oni”, a sąsiad Serb może dzielić się resztkami dobytku z Muzułmaninem. Milczą ci, którzy nie chcą żadnego relatywizowania winy i zachowali nieprzejednany pogląd na kwestię historycznej racji i własnego prawa do jej egzekwowania. Milczą też ofiary. Wbrew temu, co twierdzi autorka książki - w zapisanych przez nią opowieściach widoczna jest granica mówienia i milczenia, zamiast swobodnego głosu jest głos już spreparowany. Bo nie wszystko da się opowiedzieć, na przykład trudno opowiedzieć własną winę. Jeszcze trudniej własną tragedię, którą inni uważają za niezmywalną.
Po lekturze tej książki mam wrażenie, że nikt nie był winien, a o pewnych rzeczach wypada milczeć. Historia „robi się” sama, przychodzi do ludzi znienacka - konstatacja banalna, chociaż jak każdy banał częściowo prawdziwa. W dalszym ciągu nie rozumiem jednak, czemu sąsiedzi się zabijali (bo to, że dzielili się żywnością, jest łatwiejsze do zrozumienia). Nie usłyszałam wreszcie historii o tym, jak bardzo doświadczenia mężczyzn i kobiet stały się odrębne podczas tej wojny. Szkoda, bo może ta specyfika byłaby trudna do przyjęcia, lecz otrzeźwiająca dla wszystkich, którzy twierdzą, że ludzie nie dzielą się według płci. Gdybym mogła, napisałabym książkę „Mężczyźni i kobiety w czasach zła”. Cóż, do mikrofonu (czy notatnika) Broz zwierzają się i mężczyźni, i kobiety. Czytając, warto zauważyć, co przemilczają one, a o czym wolą nie pamiętać oni. Jak zawsze, będzie to pouczające śledztwo w sprawie braku.
Cała zaś książka jest przykładem tego, że polinarracja podlega takim samym modelującym prawom jak historyczna narracja podręcznikowa. Zawsze decyduje o tym jakiś dysponent, dystrybutor sensu wypowiadanego z różnych miejsc, na różne sposoby. Prywatne nie zawszejest bardziej wiarygodne od politycznego. Pamięć wielu ludzi - od fabuły pilnowanej przez wszechwiedzącego narratora. Wszędzie opowiadanie obłaskawia ludzki świat. Czy także ułaskawia ludzi? Zauważmy, znów dochodzimy do pytań etycznych. Nie popadajmy w pesymizm nowych historyków, którzy wytropili prawie wszystkie podstępy „robienia historii”. Istotnie. Historię „robi się” nawet tam, gdzie narracja udaje „naturalną”. Starajmy się więc rozpoznawać konwencje, dokonujmy rozbiórek dyskursów. Mimo wszystko nie porzucajmy opowieści, tych w liczbie mnogiej.
191