rackim i filozoficznym. Idzie też o pragmatykę, o społeczne kształtowanie podmiotów. Wszechobecność miłych bodźców we współczesnej kulturze infantylizuje kobietę - powiadają feministki. Oto pielęgnujemy się, nacieramy, masujemy, oprawiamy, przebieramy, witaminizujemy i delikatnie alkoholizujemy, by wreszcie przeżywać satysfakcjonujące noce. W obrazie życia jako przyjemności nie ma miejsca na głębsze doznawanie różnych odcieni bytu, także tych raniących, które jednak dają uczucie pełni. Z drugiej strony - odpowiadają zwolenniczki hedonizmu - kobieta była zawsze uwięziona w fabule masochistycznej. Miłość musiała okupić cierpieniem, seks przynosił ból, macierzyństwo było źródłem bezustannego lęku. Za wszystko trzeba było płacić. I dziś mamy takie bohaterki jak w dramatach Sarah Kane: kadłuby zjadające same siebie. W wersji polsko-sentymentalnej to biografia Haliny Poświatowskiej, inspirująca młode kobiety kolejnych roczników. Miłość w obliczu śmierci. Serce, które pika rozkosznie i zaraz zamiera w bolesnej dusznicy. Tak więc nawoływanie do rezygnacji z infantylizującej przyjemności nie jest oczywiste w kulturze, która jeszcze nie na wiele nam pozwoliła i ma tradycje zupełnie antyhedonistyczne.
Przyjemność jest obszarem podlegającym obserwacji i reglamentacji, albowiem ma w sobie pierwiastek anarchii, na której feministkom nie zawsze zależy. Bo nie każdej tu po równo, nie każda ma taką samą fabułę ekstazy, nie każda wyznacza sobie takie same granice. Kto ma wyznaczać normę, poza którą nie wolno wyjść? Czy mamy kiedykolwiek pewność, że nie odgrywamy tylko roli w teatrze seksualnym, przykrojonym dla kogoś innego? Psychoanaliza, ale i rewolucja seksualna są przykładami już historycznymi takiego błędnego działania, które w rezultacie okazało się niekorzystne dla kobiet, choć miało je wyzwalać. Przypomnę historię Anais Nin, dążącej do przyjemności tak intensywnie i tak „pod okiem” analityka Otto Ranka, że w końcu znalazła ją u ojca. W jakimś sensie ta literacko poświadczona (w fascynujących dziennikach) biografia miała finał tragiczny, nie przez samą śmierć - konieczne, zawsze ironiczne dopełnienie - ale przez to, co ujawniła. Nin, opisywana jako nimfomanka, była też bigamistką. Nawet w zdradzie poddawała się normie, zmuszającej ją do pogoni za rozkoszą i utrzymywania pozorów mieszczańskiej stabilizacji.
W każdym razie Nin jest dla mnie ważną postacią w dyskursie wokół przyjemności. Terroru przyjemności, który prowadzi kobiety wyzwolone w różne „zakazane” rejony, czasem zresztą całkiem dosłownie zakazane. To jednak przyjemność okupiona, co najmniej otarciem symbolicznego naskórka. Czy należy jej bronić? Przed nią ostrzegać? Czy doczekamy się wówczas głosu rozkoszy, która zaczyna się przecież od stadium łagodniejszego? Zanim po naszym symbolicznym piśmie rozleje się, zanim się w nim rozedrga jouissance - trzeba gry wstępnej, może muśnięcia, może uderzenia. Jeśli czegoś zabronimy (innym, sobie, pismu), nie usłyszymy mowy marginesu. Będziemy tkwić w tym samym, cudzym, tekście. A musimy iść dalej, do swego, nawet ryzykując mówienie pod dyktando. Może. Dla odmiany, niech normą stanie się przyjemność w miejsce rany. Jeśli teoria feministyczna proponuje nam przemyśleć symbol narodzin i zastąpić nim wszechobecny symbol śmierci na krzyżu -może pozwoli nam też oderwać się od pewnego gruntu obowiązków ideologicznych i popłynąć ku czemuś, czego nawet się nie spodziewamy.
Żeby rozmawiać o meandrach przyjemności, wybieram konkretny tekst, jeszcze w ten sposób nieopisany: Catherine Millet, Życie seksualne Catherine M1. Wydawca reklamuje tę książkę jako „manifest kobiety wyzwolonej”, a narratorka zaznacza dość szybko, że nie jest „żadną feministką”. Wyznanie to wywołuje dwie reakcje: „to widać” i „oczywiście”. W pierwszym odruchu chciałoby się zanotować, że umieszczanie w centrum życia - świata przedstawionego
103
C. Millet, Życie seksualne Catherine M., przeł. W. Gilewski, R. Gręda, Warszawa 2002.