przetrzymać kolejną noc w Reykjaviku. Przypomnę jeszcze prozę Jachyma Topola - kapitalny opis życia w Pradze i na jej przedmieściach, z wątkami konfrontacji z Zachodem - oraz Wiktora Pielewina1; obaj pokoleniowe doświadczenie swych bohaterów widzą jako produkt historii i polityki, marginalizującej obywateli ogromnej części Europy, nie zaś jako wynik nudy, nudy, nudy, kon-sumpcjonistycznego przesytu i braku wartości. Pielewin najbliższy byłby widzeniu, także w Rosji, zmory globalizacji, ale i u niego rynek oraz nowe media działają na podkładzie dobrych, starych, posowieckich metod, a więc specyficznych dla historycznego i politycznego losu w skonkretyzowanym geograficznie miejscu. Przypomnę jeszcze polską dyskusję wokół „pokolenia nic”, z książką Doroty Masłowskiej w tle.
Jest więc beznadziejnie, jednak różnie. Mówiąc krótko: na Wschodzie „nic się nie da zrobić”, na Zachodzie „nie ma nic do zrobienia” (s. 165) - pisze Justyna Golińska. Niepocieszająca konstatacja, która wskazuje znów na wagę kontekstu politycznego w produkcjach brutalistów. Warto więc uważać, by nie pomieszać naszego „nic się nie da” z brytyjskim „nie ma nic”. To istotna różnica. Kane mówi z innego miejsca, ze środka innego społeczeństwa i jest o wiele bardziej radykalna niż jej koledzy z tej samej formacji, którzy narzekają donośnie na odmóżdżający spadek po thatcheryzmie, co nie przeszkadza umieszczać im swoich bohaterów w firmach reklamowych lub nawet na stanowiskach, w najgorszym razie w seksbizne-sie. U Kane to bardziej Końcówka niż Polaroidy. U nas byłaby nadal raczej kolejna Kartoteka. Albo coś zaskakująco innego, czego nawet nie umiemy pomyśleć. Czego więc - w sztuce nie ma.
Najbliższą mi interpretację, już nie całego pokolenia i nurtu, ale dramaturgii Sarah Kane, proponuje Marek Zaleski2. Widać bardzo wyraźną różnicę między podejściem poprzednio sygnalizowanym a tym, które stanowi dla Zaleskiego metodologiczny i ideowy focus. Krytyk nie udaje, że odczuwa obowiązek odcięcia się od własnych reakcji, do których zaliczyć należy wstrząs powodowany wiedzą o życiu i śmierci dramatopisarki. Nie można odejść od lektury egzystencjalnej (impulsu idącego od naszej egzystencji) i biograficznej (w sensie odczytywania życiopisania Kane), co zresztą przynależy do „nowej epistemy” i jest sygnałem najbardziej dziś pożądanego stylu odbioru.
Przystając na niezbywalność tego nowego sposobu kontaktowania się na osi autor-tekst-egzystencja-czytelnik, Zaleski dokonuje jednak rozbioru, który wychodzi poza impulsy „czucia”, „współ-odczucia”. Czyta psychoanalitycznie, traktując tekst Kane jako partyturę traumy, która zawsze posługuje się językiem niejasnym, niekonkludywnym, nieprzedstawiającym.
Sceny przemocy (...) wydają się tylko - by posłużyć się terminologią psychoanalityczną - wtórnymi reprezentantami Realnego; choć są rzeczywiste i czysto mają pokrycie w faktach i dokumentach, to zarazem stanowią zwodnicze i zastępcze przedstawienia tego, co uchyla się przedstawieniu. To raczej desperacko ponawiane próby dotarcia do czegoś, co ujawnić się nie daje, a co trzymają w niewoli i kompulsywnie powraca w rozmaitych przebraniach (s. 120).
W pewnym, odległym, sensie Zaleski pisze to samo co Kelera: Kane miała w sobie piekło. Kelera nie może jednak wyjść poza tę, skądinąd empatyczną, konstatację, bo nie dysponuje innym językiem niż historycznoteatralny; ten zaś nie wystarcza, bowiem nie
207
J. Topol, Anioł, przeł. M. Babko, Bytom 2002; Siostra, przeł. L. En-gelking, Warszawa 2002; W. Pielewin, Generacja P, przeł. E. Rojewska-Ole-jarczuk, Warszawa 2001.
M. Zaleski, Co się zdarzyło Sarah Kane? „Dialog” 2002, nr 4.