240 A. SWiUTOCłlÓWSKI: NOWKLK I ÓPdWIAUAKIA
Powstał gwar i spory, roznamlątniające członków coraz bardziej i nie zapowiadające zgody. Radek siedział wzruszony i milczał. Wreszcie odezwał 8ię słabym głosem:
— Widzą, te dziś nie dojdziemy do żadnego porozumienia. Zapraszam was na jutro dla ostatecznej decyzji. Niech każdy z was rozważy tą kwestią z samym sobą.
Zdaje sią. że on najbardziej tego potrzebował. Powrócił do domu lak zgnąbiony. że Iza to od razu spostrzegła i zacząla dobadywać sią przyczyny.
— Niezdrów Jestem — odparł.
Ale ona rozpoznała wybieg, poza którym coś sią ukrywała Nalegało wląc dalej.
— Nie, stryju, ciebie gryzie jakaś boleść, której zdusić nie mażesz. Musiało co* zajść w tym nieszczęsnym klubie, o którym ludzie tyle bajek prządą. Mój drogi, czemu ty mnie zbywasz zawsze żartami i nie chcesz powiedzieć, co to za stowarzyszenie?
Starcie z Urblnom wyczerpało go i osłabiło w nim siłą oporu; ustawa klubu nie zabraniała odsłaniać Jego celu osobom zaufanym, wląc Radek dnł córce rzetelne objaśnienie.
Wysłuchała go z wielką ciekawością.
— Każdy ze wszystkich tajemnic sią wyspowiadał? — powtórzyła gorączkowo.
— /o wszystkich — rzekł Radek.
— I ty stryju?
— I ja.
— I Urbin?
— Tak, Ach, zapomniałem, oświadczył mi sią o ciebie. Czy chcesz pójść za niego?
Iza nic rzekła ani słowa I zatonąła w rozmyślaniach. Powstawszy zacząla chodzić przyspieszonymi krokami po pokoju. Na jej twarzy odbijał sią zamąt różnorodnych
myśli.
— Prześpij sic, stryju, trochę, to dc wzmocni — rzekła czule.
Radek usłuchał tej rady, przeszedł do swego gabinetu, położył na biurku dwa duże klucze, które trzymał w ręku, zdjął tużurek. oparł sic na szezłongu i zasnuł. Iza wpatrywała się w niego uważnie czas jakiś, wreszcie utkwiła wzrok w owe dwa klucze; pc krótkim wahaniu porwała je i wybiegła.
Klub szachistów mieścił się na tejże ulicy, o kilka domów dalej. Niebo spuściło ku ziemi szare, wełniste chmury, które płynąc nisko, wysypywały ze swego wnętrza lekkie płatki śniegu. Wieczór już rozpościerał gęste mroki, kiedy Iza weszła do sieni, otworzyła dcho drzwi pokoju klubowego i równie cicho Je zamknęła. Następnie zapaliła przyniesiona z sobę świece i rozejrzała sic wokoło. Spostrzegła okuta skrzynie, którą odemknęła drugim kluczem, i podniosła wieko. Wewnątrz leżały uporządkowane zeszyły zapisanych papierów. Iza podjęła jeden i przeczytała nagłówek: „Sniockl". Położyła go, wzięła drugi, potem trzeci, ało dopiero czwarty zatrzymała w rekach I zacząla przeglądał-. W miarą jak posuwała wzrok po rękopisie oczy jej rozogniały się, o Iwarz martwiała. Nagle drgnęła, opuściła zeszyt I wyszeptała:
— On jest moim ojcem...
Długo stału nieruchoma. x falującą piersią, z półotwartymi ustami, na których smutek pnsował sią ze słabszym od niego uśmiechem. Wreszcie położyła I ten zeszyt, a wyjęła inny z napisem: „Urbin". Zdawało się, że każdy wiersz tego pisma był młotem, który uderzał w Jej serce Daremnie, załzawiona, dysząca głęboką boleścią, wytężała siły, ażeby doczytać do koóca: cisnęła papier i krzyknęła z odrazą;
— Br... brr... udny'