74 LOSY PASIERBÓW
dzony syn Browna, w szkole na jednej ławce siedzieli i drużbę ciągle ze sobą prowadzą.
— To nadtoż długa drabina, drogo będzie kosztować — zauważył Karaś. — Daj gościńca fondarowi, daj Chorwatu, daj Brownu...
My mamy dobre kilo borowiczków — wtrąciła Domka.
— Borowiki dobre dla naszych ludzi, a tu-tejsi nie kwapią się na takie rzeczy.
— Po co wam ten Brown, po co te fondary! zaprotestowała Sacharynka. — Jak Makry-
ca obiecał, to i postawi. Pojutrze niedziela, więc przyjdzie tu do nas i pogadamy z nim.
—
ROZDZIAŁ VII
W niedzielę po południu tylu znajomych się zebrało u Suszyckich, że ledwie się pomieścili w izbie. Większość z nich należała do starej emigracji i mniej więcej z tych samych stron pochodziła. Ludzie od wielu lat pracujący, syci i dostatni. Niemal wszyscy mieli pulchne twarze, grube tułowia, czyste koszule i dobrze skrojone z angielskiego materiału ubrania. Nazwiska niektórych Dubowik z żoną zatrzymali w pamięci. Był Matuk Sawicki, Kuźma Woł-szebnik, Ludwik Abuchowicz, Michaś Ananka, Jermak Kurnosow, Mićka Kaszałapy, Sidar Ma-kacior i Makar Ciepłychwost.
Tematem rozmowy była praca w fabrykach, pogoda i loteria. Wałkowali błahe rzeczy po kilka razy, siorbali matę i strzelali wzrokiem ku Dubowikom. Mierzyli szerokie bary Zygmunta, głaskali łakomie zgrabną sylwetkę Domki, pieścili bawiące się na łóżku dzieci.
Obserwując gości, Dubowik spostrzegł, że wielu z nich nie żywi doń sympatii. Wyraźną wrogość zauważył w spojrzeniach Michasia Anan-ki i Jermaka Kurnosowa. Pierwszy był wysoki i smukły, miał rasowe oblicze i ciemne przenikliwe oczy, drugi niższy i gruby, odznaczał się dużą głową, kierpatym nosem i niskim czołem. Lica ostatniego widocznie od ciągłej pracy w chłodni ponsowiały aż do czerwoności.