148 LOSY PASIERBÓW
Wrzawa ubawionego incydentem tłumu towa-rzzyszyła więźniowi, aż zeszli z nim w koryto kanału.
Eskortowało dwóch marynarzy, jednym z nich był ów poturbowany chuderlak. Pomimo, że aresztant był skrępowany, trzymali broń w pogotowiu.
Przeprawiwszy więźnia na przeciwną stronę kanału, dali znak gwizdkiem. Za chwilę zjawiło się dwóch innych marynarzy. Jeden był niższy, miał krucze włosy i arabskie rysy twarzy; drugi — młody, wysoki, przystojny blondyn.
Po krótkiej rozmowie ze sobą, ci pierwsi spod fabryki, odjechali łodzią na swój posterunek, a kruczowłosy z blondynem poprowadzili aresz-tanta do prefektury.
Dubowik jeszcze nie miał w swym życiu tak przykrych uczuć. Palił go wstyd, ogarniały go rozpacz i przerażenie. Desperował tym więcej, że poczuwał się do winy. Chciał teraz siebie za włosy targać i skórę drzeć pazurami za to, że dał się porwać gniewowi. Był przekonany, że mu wsypią na prefekturze i za podniesienie ręki na przedstawiciela władzy pójdzie do więzienia. Gdy przychodziły mu na myśl czekające żonę nędza i pogarda od ludzi, wtedy serce przestawało bić i nogi pod nim więdły.
W pewnej chwili tak się zatopił w rozpaczliwych myślach, że sam się nie spostrzegł, jak wyrwało się mu z ust głośne westchnienie:
— Boże mój, Boże!..,
Marynarze zamienili spojrzenia i kruczowłosy uśmiechnął się.
Szli ścieżką wijącą się po zarosłym bujną trawą odłogu w kierunku południowym. Gdy znaleźli się na wysokości murów Swiftu, blondyn powiedział coś brunetowi półgłosem i ten za-pnllwszy papierosa, ruszył ścieżką w stronę powrotną, pozostawiając więźnia koledze.
— Ty Polak jesteś? — odezwa! się blondyn po polsku, gdy kolega się oddalił.
Zygmunt aż przystanął ze zdumienia. Pogrążony w desperacji nie zauważył dotychczas, że chłopakowi biła polskość i z głosu i z oczu 1 z całej twarzy.
— Tak, Polak! I pan też? — podchwycił radośnie.
— Az których: tych co Polskę poniżają, czy co Ją bronią — ciągnął, pomijając pytanie are-sztanta.
Dubowikowi chciało się porwać chłopca w objęcie.
— Z tych drugich, z przyjaciół! — zawołał.
— A czemuż podniosłeś rękę na przedstawiciela władzy?
— Panie kochany! Gdybym ja to mógł teraz cofnąć, tobym dał sobie włosy za to wyrywać. Nieczysty duch mnie widocznie porwał. Szał mnie ogarnął, że takie smarkate jeszcze, czarne i zdechłe, na samej gorzkiej macie hodowane szczenię tak odrazu, na oczach moich wrogów przez łeb mi pałką przejechało.
— Ale zawsze to władza.
— Dlatego właśnie żałuję.
I zaczął opowiadać pośpiesznie o ideologii ludzi, w których środowisko trafił i o epizodach niefortunnej walki z nimi. Zbliżali się już do prefektury, tedy zaintrygowany opowiadaniem marynarz, zwolnił kroku, ażeby dać mu możność wyładowania co miał na sercu.
Lecz niebawem spostrzegł przed sobą jednego z przełożonych i przerwał opowiadanie:
— Zrobię wszystko, co będę mógł, ażeby panu pomóc. Ale teraz nie mówcie już do mnie po polsku.