tut Wykazu treści. Bo treść: dziecko, ty, ja, pies, kot nasze najbliższe otoczenie: las, ogród. Dopiero dalej jacyś Judzie". Wizerunek świata zewnętrznego nie jest przecież potrzebny, żeby pokazać, co się ze światem dzieje; wystarczy jego odbicie w losach domu i mieszkańców domu.
Przede wszystkim, mówiliśmy o tym parokrotnie, ważne jest dziecko. „Nie znalazła innego dalej prócz dziecka. Nie znalazła innego bliżej prócz dziecka. Dziecko — ta rozpiętość ramion. Mój wielki mały święcie, zatrzymaj mnie" (Umarła rodząc się...). Dziecko, które zaczyna mówić. Któremu zmienia się język. I dorośli wobec języka dziecka. Więc pełno w domu różnych języków. Poetka obdarzona tak niezwykłym słuchem językowym nie mogła przejść obojętnie obok tyłu głosów.
Widać po wierszach. Inkrustuje je wtrąceniami, cytatami, wprowadza wewnętrzne dialogi. Rozmawia z dzieckiem, z mężczyzną, z matką, ze sobą. „nie rozumiem, co to ona mówi? «Tak żeby skapywało z łyżki» dała przepis na wypiek tani i wypróbowany. «Co z ciebie mam? jeden strach więcej» «Mama czy te świeczki to są świeczki czy lata?» Rodzina głosów, rodzina ech" (te dwie my stare...). Pojawiają się kolokwializmy („boże boże ile ty znowu naniosłeś piachu po kostki do obiadu mam jeszcze całe szycie" — pomyślę co do dziś...), elipsy Lz kąta w kąt, z kąta w kąt, z kąta w" —z kąta w kąt...), przytoczenia („ele mele uno tres / Magdalenie zdechł raz pies" — kurtyna, trud odsłaniania...).
Kręgi zakreślane przez tę poezję stają się coraz ciaś-niejsze. Im bardziej strasznieje świat zewnętrzny, tym bliżej się robi ludziom domowym. Ale jest to życie na nitce, po grudzie, na krawędzi. Dotknąć |jg i może się rozsypać. „Śni mi się że żyję z równym trudem przychodzi nam podłoga mowa wyciągnięcie ręki" (tu dom przy domu...). Dramat czai się za każdym słowem, każdym przecinkiem.
MHmkędzka: pokrewne, osobne
Czwarty tomik Krystyny Miłobędzkiej, Pamiętam, ukazał się w 1992 roku, choć wiersze w nim pomieszczone powstawały w latach 1981-1986 i drukował je wówczas obieg niezależny. Zbiorek przypomina podziemne druki powielaczowe. Ale chyba nie chodziło o stylizację. Raczej taka uroda biednej serii poetyckiej pod dumną nazwą Biblioteka Wrocławska. Też znak czasu.
Niektóre wiersze przypominam sobie z ówczesnych publikacji podziemnych. Nie jestem pewien, czy były podpisane nazwiskiem, może tak, może nie. Ale pamiętam ich ton, styl — nie do podrobienia; nawet jako tako podkształcony w temacie ubek mógłby bez trudu stwierdzić, że pisała je niejaka Miłobędzka. Bodaj ta właśnie wierność stylowi spowodowała, że ów niewielki tomiczek stał się nagle objawieniem wydawniczym roku 1992. Poezję stanu wojennego skazano już przecież dawno, niewielkie czyniąc wyjątki, na cywilną śmierć literacką. A tu proszę — można było być sobą, a nie tylko wystylizowanym na prostotę echem głosów ulicy, kopalni, zajezdni.
Miłobędzka wiedziała, podejrzewała, że ta — tamta — poezja to jest właściwie nie-poezja, raczej po-ezjowane-na-duchu-podtrzymywanie. Zapisała taki ni to aforyzm, ni notatkę na marginesie: „gdyby... gdyby z tej wojny został jeden dobry wiersz" (gdyby...', następne cytaty z tego tomu). Miłobędzkiej nie uchodzi odpowiadać na pytania własnych tekstów, ale innym uchodzi: owszem, zostały na przykład wiersze Miłobędzkiej.
Powiedzmy — nie wszystkie. Czas, krytyk bezlitosny, utopił niektóre w nadmiernym sentymentalizmie, innym dorzucił grzech zachłyśniętej łatwowierności, „jesteśmy Anna Walentynowicz wiatr w polu / masz gładko uczesane włosy i biały kołnierzyk / strach ma wielkie czołgi, a ty masz żywe oczy, ciepłe ręce i uśmiech dziecka"
(jesteśmy Anna Walentynowicz...). Nie chodzi o Annę Walentynowicz, chodzi o literaturę.
Prawdziwa Miłobędzka jest w takim na przykład zdaniu: „zobacz tyle krzyżyków skrzyżowań krzyży do
Tercet na poezję 47
___m_