zawiniątka z osobistym dobytkiem. Spichlerze były to ogromne pękate kosze, wysokie na metr, wzniesione nad ziemią na palach i przykryte okrągłymi strzechami, które Ikowie po prostu podnosili, opierali na wysokiej żerdzi i górą wchodzili do środka. Mleko i krew, kiedy były dostępne, mieszano w tykwach, czasem ubijano masło z mleka. Zawie- j szano wówczas tykwę pod spichlerzem, właściciel zaś siedział i huśtał ją tam i z powrotem. Taki przynajmniej sposób pokazała mi Bila, chora na syfilis córka Atuma, a żona i Lodżieriego. Ale nigdy nie widziałem, żeby czy to tną, czy ktokolwiek inny chciał zwracać na siebie uwagę ubijaniem i masła lub choćby tracić czas na nastawianie mleka na zsia- ! dłe. Wszelkie pożywienie, jakie się trafiło, Ikowie pochłaniali natychmiast, każdy z osobna, ńhjprędzej, jak tylko można, i niezależnie od tego, czy byli w danej chwili głodni. Bila. j odganiając muchy z ropiejących wrzodów na piersi, ze śmiechem potwierdziła, że to prawda, przytaczając powiedzenie, które mogłoby służyć Ikom za przysłowie, gdyby odczuwali potrzebę używania przysłów.
— Wypitym mlekiem nie trzeba się dzielić — powiedziała i z rozmachem odrzuciła tykwę, którą przed chwilą huśtała pokazując, jak ubija się masło.
Rodzina Atuma była szczególnie oblężona przez muchy, j chociaż on sam i jego brat Jakuma byli stosunkowo czyści i wolni od much. Ale już Bila i jej złośliwa córeczka Nialecza nie mogły się od nich opędzić. Nialecza, która miała ponad trzy lata, nie mieszkała już z rodzicami w chacie, może więc przynajmniej była trochę mniej zawszo- j na. Żonę Jakumy, Matsui, pewno bym nawet polubił, gdybym był w stanie znieść jej widok lub zapach. Biedna Matsui miała zaropiałe oczy, które muchy ciągle atakowały i stop- • niowo wyżarły jej brwi i rzęsy, a nawet powiększyły otwory oczne. Oczy Matsui były dla much tak kuszące, że nie wystarczało miejsca dla -wszystkich chętnych i część ich pełzała po całej jej twarzy. Matsui nigdy nawet nie przyszło na myśl, żeby się od nich opędzić, i często, kiedy uśmiechała się na powitanie, muchy wchodziły jej do ust, aby rozejrzeć się, jak tam jest w środku. Nie sądzę, żeby Matsui kiedykolwiek przyszło do głowy, że coś jej dolega. Była matką trzech synów i trzech córek, z których dwie były naprawdę piękne, a w moich oczach tym piękniejsze, że jako jedyne zdawały j się podzielać moją opinię o ich niesamowitym młodszym
bracie Lokwamie i w związku z tym traktowały go podobnie jak on traktował Edapę. Jedną z nielicznych moich przyjemności było słuchanie jego krzyków i wycia, kiedy siostry złapały go i załatwiały z nim porachunki (nigdy nie widziałem, w jaki sposób, bo wszystko odbywało się za ich ogrodzeniem), a potem oczekiwanie na to, że za chwilę wybiegnie przez odok trzymając się za głowę, ze łzami wściekłości, podczas gdy Kinimei i Lotukoi będą się radośnie śmiały.
Zobaczyłem wreszcie kilku starych ludzi, którzy przeważnie wprowadzali się do chat opuszczonych przez innych i przyczołgiwali się do drzwi, żeby zwrócić na siebie moją uwagę. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że naprawdę panuje tu głód, i zrozumiałem, czemu nie zauważyłem lego wcześniej: byli na niego skazani wyłącznie ludzie starzy. Pomyślałem o żonie Atuma i zastanawiałem się, ilu jeszcze ludzi umarło w chatach i zostało pospiesznie zakopanych ! w obejściu,%eby rodziny uniknęły niepotrzebnego zachodu, j gdyż — jak mi powiedziano — to jest najrozsądniejsze wyj-! ście z sytuacji, kiedy umrze ktoś stary. Pogrzeb jest dla wszystkich kłopotliwy, a towarzyszące mu płacze i lamenty I wprowadzają ponury nastrój. Dużo dałbym za to, żeby móc i uwierzyć, iż Ikowie zdolni są do płaczu i lamentów, skoro | już o tym mowa. W pobliskiej wiosce Giriko stary kapłan Lolim powiedział mi w zaufaniu, że gości u siebie starca, któremu syn odmówił schronienia i który zginąłby z zimna, gdyby on, Lolim, mu nie pomógł. Ale Lolimowi nie wystarcza żywności nawet dla siebie, nie mówiąc już o gościu, czy ' nie mógłbym więc?... Lubiłem starego Lolima, który nie tylko znał dawne tradycje i zwyczaje, ale przestrzegał ich i chętnie o nich mówił, kiedy miał dość sił. Lubiłem także jego córkę Nangoli, prawie tak łysą jak on sam, która kilkakrotnie okazała mi prawdziwą życzliwość, mimo że rzadko ją widywałem. Chociaż więc nie wierzyłem, że Lolim ma gościa, przyniosłem mu wieczorem podwójną rację żywności. W głębi chaty dały się słyszeć szmery, jakby ruszały się zaniepokojone karaluchy, po czym Lolim przyprowadził do wejścia wiekowego starca imieniem Lomeraniang. Stali obaj w drzwiach śmiejąc się i podtrzymując nawzajem, a wyglądali jak żywe trupy z Belsen-Bergen czy z Buchenwaldu. Na widok pożywienia zatrzęśli się z radości i prosili, żebym zamknął wejście do ich zagrody, kiedy będą jeść.
Żona Lomeranianga umarła, a jego syn, który mieszkał
99