Jest deszczowy, wrześniowy wieczór. Zapada zmrok. Ibragim wrócił z meczetu z wieczornej modlitwy. Wyciąga z kieszeni garść daktyli, rozdaje dzieciom. Jest Ramadan - miesiąc muzułmańskiego postu, podczas którego przez cały dzień nie powinno się jeść ani pić. Po zmroku można „przerwać post”. Jak za czasów Mahometa, najlepiej uczynić to daktylami i wodą.
Wraz z Ibragimem zasiadamy do kolacji - dla niego pierwszego w dniu dzisiejszym posiłku. Do stołu usługują córki, co jakiś czas dokładając na talerze żyżig-gałnysz - czeczeńskie kluski z mięsem suto zakrapiane czosnkowym sosem. Czeczeńskie kobiety nie siadają zwykle do stołu razem z mężczyznami. Przekąszą coś w kuchni lub gdy mężczyźni skończą i będzie chwila spokoju.
Najmłodszy syn Ibragima siedzi na ganku i nakleja zrobione przez siebie ozdoby z krepiny na stare doniczki. Lubi kwiaty, zajmuje się nimi w wolnej chwili. Z zaciekawieniem przysłuchuje się naszym rozmowom, ale nic nie mówi.
- Gdyby nie Natasza (Estemirowa), Malik by już nie żył - mówi Ibragim. Słysząc własne imię, chłopak odrywa się na chwilę od kwiatów.
- Przyjeżdżała tu, nocowała u nas. O, w tym pokoju, gdzie wy... Taką dobrą kobietę zabić... Swołocze. - Spluwa z obrzydzeniem. -W piekle się będą smażyć - złorzeczy po cichu.
*
- To było jesienią, w 2005 roku - opowiada Ibragim. - O świcie pod nasz dom podjechał wojskowy uaz. Żądali otwarcia bramy, grożąc wyważeniem jej siłą, jeśli ich nie wpuszczę. Kilku
217