30 OPOWIADANIA ZEBRANE
Jakiego Romka? A czy to pan nie wie, jak mi na imię? Roman mi przecie na chrzcie świętym dano, właśnie ta sama ciocia do chrztu innie podawała w tejże parafii, Bryjowie. Wszystko teraz było na głowie Romka; Romek tu. Romek tam. Pan wie, jak to się wtedy jeździło do Rawy Mazowieckiej i dalej, do Biały, takimi drogami, żeby nikt nie przyuważył, polnymi drogami między żytem, jak było lato, a jak nie było żyta, to tak. na olaboga, żeby tylko przywieźć i za handlować.
Tutaj niedaleko taki jeden bogacz mieszka, jeszcze do dziś dnia, tylko że nie taki bogaty; to ja mu z tej Biały mięso dwa razy na tydzień targałem. Niby to pod wagę oddawałem, ale zawsze trzeba było coś dla cioci urwać, bo ciocia była chora, bulionem tylko żyła, a tu skąd na mięso? Z tego, co wujo na tartaku zarobił? Ani mowy. Targałem i dla swoich, i kiełbasę, i jaja, ciężkie to cholernie, a drogi tamoj piaszczyste. Niech pan nie myśli, że ja zawsze mówię^.tamoj'?, ja przecie wiem, pan wie, ja jestem teraz cały majster przy budowach, ja wriem, jak się mówi, ciotka mnie nauczyła, jak mogła, i po wojnie, i książek tyle czytałem... Tylko że jak ja pomyślę o tych wyprawach na jarmarki, na handle, jak ja pomyślę o tych wszystkich łazęgach, którzy ze mnę na to wędrówki jeździli, to inaczej nie mogę powiedzieć tylko „tamoj". Ot, takie głupstwo, jedno takie słówko 1 zaraz wszystkich widzę: i Wicka Rozpruwacza, tak my go nazywali, i Janka od Kobyły, i Piecholi Stasia... Pan nie myśli, że to były chłopaki w moim wieku, nie, wszystko to były stare chłopy i ja z nimi jeździłem. I — niech pan sobie wyobrazi — wódkę z nimi zacząłem pić. Wicek mi pierwszy kieliszek nalał, jak dziś pamiętam. Kiedy za nami żandarmi gonili i strzelać chcieli, kiedy nam masło zabrali i lakę wielką gąskę jak struś... No, i to ja z nimi wtedy zacząłem popijać, a jak mi ciocia coś mówiła o takich rzeczach, to jej mówiłem jak teraz:
„Szut, nie ma co gadać, jak ciotka gadać będzie, to nie przywiozę mięcha i już. Z głodu ciotka zdechnie i wujo nie pomoże z jego tartakiem i ze wszystkimi ausweisami. Auswełsu się nie ugryzie, to pewne. A jeść trzeba..."
I to właśnie wtedy, panie kochany, zaprzyjaźniłem się z Edkiem. Wie pan? Z Edkiem. Z tym, co to... o to, to, tol Z tym samym. Piękny był chłopak i wariat szalony. Ach, jaki on był piękny, starszy był ode mnie. ale mnie zawsze słuchał i zawsze ja jego prowadziłem na tych wszystkich wyprawach, a nie on mnie. Jeździliśmy, panie, aż po granice Rzeszy, aż pod Łódź, panie szanowny, 1 czasami to i przez granicę się przemykaliśmy... I tam właśnie na granicy pewnego dnia go przetrzymali. Ale przedtem niejedno jeszcze zrobiliśmy...
Przypomina mi się jedna chryja. Wie pan. jak mieszkaliśmy? Pamięta pan, naprzeciwko naszego domku takie chatki chłopskie są, to w tych chatach baby kury hodowały. Niemcy to przyuważyli i kiedyś przyjechali po te kury... Samochód, ciężarówkę, pod naszym domem na szosie postawili, a sami poszli. Ale oni nie tylko te kury łapali, ale zaraz je piec chcieli. Więc się tam w tych chatach zabawili. A szofer, co czekał przy samochodzie, zasnął. Pepeszę ma z przodu, a karabin koło siebie postawił i śpi, aż chrapie. Myślę sobie: „Poczekaj. taki synu, będziesz ty sobie spał". I siadłem sobie na skrzydło tego samochodu, odkręciłem zakrętkę i dawaj do środka mu piasek sypać. Edek się pod samochodem zaczaił i z drogi mi podaje, a ja sypię i sypię... Ładnie sobie pojedziecie, myślę.