HYMN O ŁYŻCE ZUPY
Ja ci chcę dać łyżkę cieplej zupy, Zamarznięty w obcej ziemi bracie,
Co się wlokłeś przez trzy długie zimy,
Coś wędrował przez trzy skwarne lata Obszarami nieobeszłych pól,—
I szedł i szedł
I bez końca ciągleś jeno szedł I na mokrej grudzie głowę kładł I w wagonach na bydlęta gnił I spleśniałe chleby w rowach jadł I tabakę z krowich gnojów żuł I z cuchnących bagien wodę pił I szedł i szedł —
A wciąż ciebie jadły rude wszy I kąsały ołowiane kule,
Aż wypiła cię łaknąca śmierć.
Oj wypiła ciebie aż do dna,
Ty, coś w spiece lipców trzykroć schnął, Aż wyschnąłeś, jak ten cudny staw Pełen mroku o słońca zachodzie.
Ja ci chcę dać łyżkę ciepłej zupy! Może ockniesz się z głuchej martwoty, Ty, coś skostniał w tyralierskim rowie, A nikt ciebie z warty nie zluzował!
Ty mój bracie, o coś się tam bił,
Za co ciebie żarły rude wszy,
Za coś się tak wlókł i wlókł i wlókł
— -......—____________
I badyle jadł ^
I gnojówki pił —
Tego nie wiesz ni ty, ani ja, Może ci to kiedyś powie Bóg.
Ale jedno,i jedno tylko wiem,
Ze w tej chwili, gdy do ciebie śmierć Szła w rynsztunku, obkowanym lodem, Szła na palcach, cicho — na paluszkach, Tyś nie wołał ani matki swej,
Ani ojca, ani swojej żony,
Jenoś wzywał boleściwą piersią,
Jenoś wołał skurczem nóg i rąk I oczyma wpatrzonemi w noc I stygnącą w żyłach krwią wołałeś:
— Łyżki zupy! — Łyżki ciepłej zupy, Którą dziś napróżno chcę ci dać.