1955), to krótka powieść romantyczna o rozwichrzonej strukturze, na którą składają się opowieści i wspomnienia młodzieńca, snute przy łożu śmierci ukochanej; z punktu widzenia poezji OM najistotniejsza jest tu bodaj opowieść pierwszej nocy, o miłości chłopca do obalonego posągu marmurowego, leżącego w trawie w zapuszczonym ogrodzie dziwacznego rodzinnego „zamku”.
Jak wytłumaczyć to uporczywe ignorowanie Heinego w przekładach CzM? W 1935 tłumacz mógł nie wiedzieć o Heine-connection. Ale później? Wiadomość o węzłach krwi pomiędzy ukochaną OM (zaszyfrowaną przez niego w listach pod inicjałami) a Heinem podał Silvaire w wydaniu listów OM do Leona Vogta (1969). Sam CzM w Ogrodzie nauk pisał o wierszach OM: „Jest to poezja w pewnym sensie staroświecka, aliaż dość niesamowity poetyki tzw. dekadentyzmu z poetyką romantycznego przełomu (Goethe, Hólderlin, Byron, Heine), możliwy chyba tylko we francuskim [...)”. Mamy zatem do czynienia z działaniem świadomym, z premedytacją.
Dostrzegam tu dwie przyczyny, które się wzajem nie wyłączają. Pierwsza: CzM z prawdziwą grandezzą założył sobie, że podziwiając poezje OM, do końca ich nie rozumie. W cytowanej już nocie w „Żagarach” pisał: „Co do mnie to nie odważę się twierdzić, że pojmuję dzieła autora Miguela Mańary: brak wiary nie pozwala mi na to”. W Ogrodzie nauk dodawał: „Czułem wiersze O.W.M. przy niedostatecznym ich rozumieniu”. W Ziemi Ulro wspomina: „Traktaty (czy raczej poematy) — Ars Magna i Les Arcanes — były dla mnie bardzo trudne, wzbudzały przy tym mieszane uczucia, nieraz dużej niechęci”.
Przyczyna druga, nierównie ważniejsza, tkwi w stosunku CzM do kultury niemieckiej. Na jednym ze spotkań z czytelnikami w Polsce (w okresie „karnawału”, „za wolności”) CzM wyznał, że w domu rodzinnym leżały roczniki starych pism niemieckich - z nich uczył się świata, stamtąd wzbogacał wyobraźnię. Podobny wątek odnajdujemy w (do pewnego stopnia autobiograficznej) powieści OM Zborowscy. W należącym do tytułowych bohaterów dworze w Białej znaleźć można było „une collection du «Joumal des Dames et des Modes» publie en franęais a Franfort-sur-le-Main, Ville librę”.
Dokonując pewnego uproszczenia można powiedzieć tak: u źródeł, u początków w obu przypadkach była kultura niemiecka. Potem obaj poeci dokonali zerwania, rozbratu. Pochłonęła ich kultura francuska, później także (zwłaszcza CzM) angielka, jeszcze później (obu) kultury Wschodu. OM wrócił do źródeł, z których - jakże inaczej, z dziecięcą naiwnością ale i z dziecięcą chłonnością — czerpał był w młodości. W liście do przyjaciela nazywa Goethego „jednym z naszych”. W roku 1913 odkrywa dla siebie Hol-derlina. Trochę tłumaczy.
Inaczej CzM. Gdyby ktoś pokusił się o wyznaczenie granic i rozmiarów jego zerwania z kulturą niemiecką, musiałby skupić się na przełomie XVIII/ XIX wieku. Ten okres, wypracowana wówczas refleksja nad rolą nauki, pre-romantyczne koncepcje kultury i natury - stoją w centrum problematyki rozważanej w Ziemi Ulro. Goethe zresztą występuje w tej książce głównie jako autor teorii barw. Linia zerwania przebiega zatem w początkach ubiegłego stulecia (Zur Farbenlehre to rok 1810). Nie jest to kwestia nieznajomości języka, tylko świadomy wybór, dokonany jeszcze w młodości. Wybór, któremu CzM pozostał wiemy. Nawet dla największych nie czyni wyjątku. O Rilkem pisał raz, bardzo interesująco, ale - jako o poecie francuskim, o cudzoziemcu, który odkrył magię języka francuskiego.
Przekład poezji przypomina sztukę pokrywania laką. Kiedy dzieło jest gotowe, żaden ekspert nie ustali, czy przedmiot został przez artystę pokryty 356 czy może 357 razy. Choćbyśmy najbardziej wysubtelnili narzędzia analizy, nie dojdziemy, które warstwy poeta-tłumacz położył bardziej na swój sposób, a które bardziej na modłę poety tłumaczonego. Albo co chciał zamanifestować opuszczając (względnie dodając) jedną warstwę. Pozostaje nam tylko wziąć w ręce dwie lśniące, czamo-złote czarki i porównywać w skupieniu i z zachwytem doskonale powtórzone desenie.
Pisane w listopadzie 1986 roku
129