110 Rii/t Btirta
te zawsze był pisarzem i nikim innym — nawet jeśli z zażenowaniem przypomni sobie swoje pierwsze nieudolne próby, nawet jeśli przez całe lata ukrywał się, jak Conrad, pod postacią wilka morskiego — tak ł samobójca sądzi, że w tajemnicy zawsze przygotowywał się do tego ostatecznego kroku^igdy nie traci tego poczucia dćjd vu ani nie przestaje go uzasadniać. Jego pamięć wypełniają długie, czarne popołudnia dzieciństwa, posmak przyjemności, co wciilć rricr były jnnr-jemne, gorzkie porażki i straty — a wszystko powtarza; się bez końca, jak na porysowanej płycie gramofonowej. -
Oto co powiedział mi pewien angielski powieściopisarz, mający za sobą dwie poważne próby samobójcze:
Nie wiem, czy potencjalni samobójcy dużo o tym myślą. Jeśli o mnie chodzi, to muszę powiedzieć, że nigdy zbyt wiele o tym nie myślałem. Ale to zawsze jest gdzieś w pobliżu. Samobójstwo jest dla mnie stałą pokusą. Teraz akurat mam się dobrze. Ale czuję się jak wyleczony alkoholik: nie odważyłbym się napić, bo znów by się wszystko zaczęło. Cokolwiek to jest, to się nie zmienia. To jest coś, co określa cale moje życie. Chciałbym wierzyć, że to tylko wynik jakichś przykrości i stresów. Ale jak się sobie uczciwie przyjrzę, to widzę, że odkąd pamiętam, zawsze była w tym jakaś prawidłowość.
Moi rodzice bardzo lubili śmierć. To był ich ulubiony temat. Kiedy byłem mały, miałem wrażenie, że mój ojciec cały czas próbuje skończyć ze sobą. Wszystko, co mówił i do czego nawiązywał, dotyczyło śmierci. Pamiętam, jak mi kiedyś powiedział, że małżeństwo to ostatni gwóźdź do trumny życia. Miałem wtedy jakieś osiem lat. Oboje rodzice dla jakiegoś powodu uważali śmierć za doskonały sposób na uwolnienie się od swoich problemów. Byli ze sobą bardzo nieszczęśliwi i chyba to we mnie głęboko utkwiło Tak jak mój ojciec, zawsze wymagałem zbyt wiele od życia, od ludzi i związków — bodaj więcej, niż to możliwe. A kiedy widzę, że coś nie jest możliwe, to czuję się odtrącony. Pewnie tak mi się tylko wydaje: tego czegoś po prostu nie ma. Przecież powietrze nikogo nie odtrąca, tylko mówi, że jest puste. Ale odtrącenie i rozczarowanie to dwie rzeczy, których nigdy nie mogłem znieść.
Po południu moi rodzice zawsze kładli się spać. A raczej umrzeć. Naprawdę wtedy umierali. Mój ojciec był pastorem. Nie miał nic do roboty. Teraz zaczynam rozumieć, jak musiał się czuć. Ja, kiedy nie pracuję, potrafię przespać cały poranek. Potem zaczynam brać pastylki nasenne, żeby utrzymać się w otępieniu i móc w każdej chwili zasnąć. Łykanie pastylek w ciągu dnia po to. żeby spać. nie różni się aż tak bardzo od łykania ich po to, żeby umrzeć; jest tylko trochę praktyczniejsze i bardziej tchórzliwe. Ot, bierze się dwie zamiast dwustu. Ale w tamte popołudnia zawsze byłem pełen życia. Dom był ogromny, ale bałem się wydać jakikolwiek odgłos. Bałem się spuścić wodę, żeby ich nie obudzić. I czułem się straszliwie odrzucony. Oni byli za zamkniętymi drzwiami, zupełnie niedostępni. Wiedziałem, że choćby mi było nie wiem jak źle. to nie mogę wejść i powiedzieć im: „Hej, obudźcie się, posłuchajcie mnie”. I długo to trwało. Podczas wojny wróciłem do domu, znowu mieszkałem z nimi i było dokładnie
łak samo Jeśli miałbym sobie coi zrobić, to w jakieś popołudnie. I nioywikii, pierwszy raz próbowałem właśnie po południu. A drugi raz — tuż po jakimś okropiy/m popołudniu. W dodatku było to popołudnie na wsi, a ja wal nic znoszę z tych samych powodów, co popołudni. Po prottu kiedy jeatem sam, zaczynam my tleć, te mnie nie ma.
Choć człowiekowi temu udało się już osiągnąć wiek średni, to jednak wciąż, tyje w nim skrzywdzone i odtrącone dziecko, którym był niegdyś. Może to właśnie ten czynnik sprawia, że z zamkniętego świata samobójstwa nie ma ucieczki, rany zadane w przeszłości, jak te, których doznał Król Rybak, nie chcą się zagoić — psychoanalityk mówiłby tu o nadwrażliwym ego — lecz nieustannie pchają się ku powierzchni, by zniszczyć wszelkie teraźniejsze zmiany, przyjemności i chwile pogodzenia ze światem. Życie samobójcy jest wyjątkowo bezlitosne.
Żadne własne osiągnięcia ani dary losu nie pozwalają mu się pogodzić z bolesną przeszłością.
Tak więc 16 sierpnia 1950 roku, na dziesięć dni przed zażyciem pigułek nasennych, Pavese napisał w dzienniku: „Dziś już jasno widzę, że od 1928 roku nieustannie tyłem w tym cieniu.” Ale w roku 1928 Pavese miał już dwadzieścia , r, lat. Sądząc po tym, co wiemy o jego ponurym dzieciństwie — w wieku sześciu lat stracił ojca, jego matka zaś była kobietą jak ze stali, surową i oschłą — ów cień musiał się na nim kłaść od znacznie dawniejszych czasów: w dwudziestym 'c roku tycia Pavese po prostu go rozpoznał. W wieku lat trzydziestu, sucho i bez litowania się nad sobą, jakby odnotowując jakieś drobne, praktyczne spostrzeże- V nie, napisał: „Za każdy luksus trzeba zapłacić, a luksusem jest wszystko — poczynając od samego bycia na tym świecie.”
Takim samobójcą człowiek się nie staje, ale rodzi. Jak jut mówiłem, przyczy- -ny — wszystko jedno, z jakim splotem poczucia winy, straty i desperacji związane — przychodzą do niego, kiedy jeszcze jest zbyt młody, żeby je zrozumieć lub dać sobie z nimi radę. Jedyne, co w swej niewinności może zrobić, to zaakceptować je i odpierać najlepiej jak potrafi. Zanim zdoła na nie spojrzeć obiektywniej, one staną się już częścią jego patrzenia, odczuwania i życia. Odmiennie niż wyrządzający sobie krzywdę psychotyk, dla którego samobójstwo jest na-głym fatalnym zwrotem na drodze — tutaj całe życie jest linią zstępującą, której , pochyłość pod koniec staje się stromizną; człowiek zsuwa się po niej w pełni świadomości, nie potrafiąc i nie chcąc się zatrzymać. Nie zmieni tego żaden sukces. Pavese tuż przed śmiercią pisał lepiej niż kiedykolwiek przedtem — bogatszym językiem, dobitniej, swobodniej. W ostatnim roku życia opublikował swoje dwie najlepsze powieści, z których każdą pisał krócej niż miesiąc. Na miesiąc przed śmiercią otrzymał nagrodę Stregi, bardzo prestiżową wśród włoskich pisarzy. Pisał: „Nigdy jeszcze nie byłem tak bardzo pełen życia, tak młody.” Parę dni później już nie żył. Może to owa rozkoszna świadomość własnych sił twórczych uczyniła jego wrodzoną depresję jeszcze trudniejszą do zniesienia. Jakby wszyst-