stwem. Często musi wyraźnie podejmować czynności duszpasterskie.”8
Twierdzenie, że psychoterapia nie powinna pocieszać — również tam, gdzie już nie może wyleczyć (ona lub medycyna w ogóle) — jest nietrafne. Choćby z zaleceń Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego wynika, że do zakresu zadań lekarza należy nie tylko leczenie, lecz również pocieszenie chorego. „Lekarz musi również podnosić na duchu. W żadrwm razie nie jest to jedynie zadanie psychiatry. Jest to po prostu zadanie każdego praktykującego lekarza.” Jestem przekonany, że wypowiedziane przed tysiącleciami słowa Izajasza — „Pociesz, pociesz mój lud” — nie tylko obowiązują dziś, lecz odnoszą się również do lekarza.
Czy praktyka logot.erapeutyczna ma charakter moralistyczny? Nie ma owego charakteru z prostego powodu, że sensu nie sposób wypisać na receptę. Lekarz nie może nadać sensu życiu pacjenta. W ogóle sensu nie można nadać, lecz trzeba go znaleźć. Pacjent musi go znaleźć sam i samodzielnie. Logoterapia nie decyduje o sensie czy bezsensie lub o wartości czy bezwartościowości. Gdyby tak było, nie byłaby logoterapią, lecz wężem, który obiecał w raju ludziom, że uczyni z nich istoty „jak Bóg wiedzący, co dobre i złe”.
Można nawet wykazać, że inne kierunki psychoterapii moralizują o wiele bardziej niż logoterapia. Wskażę tylko na artykuł w „International Journal of Psychoanalysis”,4 w którym F. Gordon Pleune oświadcza: „Praktyk psychoanalityk jest najpierw i przede wszystkim moralistą. Wy- 1 2 wiera on wpływ na obyczajowe i etyczne zachowania ludzi”. A Freud sam opisywał ,.działanie psychoterapeuty jako ^działanie nauczyciela, agitatora, rzecznika nowego i lepszego obrazu świa-ta»”.s Nawet terapia behawiorystyczna — reprezentująca, moim zdaniem, bardzo trzeźwą orientację, która przyczyniła się na szczęście do demito-logizacji neurozy (jak chciałbym nazwać ten proces) — nie jest wolna od aspiracji moralistycz-nych. Wynika to choćby ze słów L. Krasnera: „To terapeuta rozstrzyga, co jest dobre, a co-złe w zachowaniu ludzkim”.2 3
Nie może tego czynić ani wychowawca, ani psychiatra. Moralizo-wanie w sensie tradycyjnym niebawem się skończy. Wcześniej czy później przestaniemy moralizować, a podejdziemy do moralności w sposób ontologiczny. Przestaniemy definiować dobro i zło, jako coś, co powinniśmy czynić lub czego nie możemy czynić, ale dobro będziemy rozumieć jako to, co sprzyja wypełnieniu sensu, jaki nakładamy na dane jestestwo i jakiego domagamy się odeń, za zło zaś będziemy uznawać to, co przeszkadza temu wypełnieniu.
Sens nie może być dany, lecz musi być odnaleziony. Tabela Rorschacha nadaje pewien sens — jest to subiektywne nadanie sensu, a na jego gruncie „demaskuje się” podmiot (projekcyjnego) testu Rorschacha. Ale w życiu nie chodzi o nadanie sensu, lecz o znalezienie sensu. Życie nie jest testem Rorschacha, lecz łamigłówką. Sensu życia nie sposób wymyślić, lecz trzeba go odkryć.
Nikt nie przeczy, że człowiek może nie rozu-
•
87
• A. Gorres, w: „Jahrbuch der Psychologie und Psychotherapie”, 6 (1958), s. 200.
46 (1965), s. 358.
* A. Gores, w: „Praxis der Psychotherapie", 4 (1969), s. 184.
Cytuję wg D. Grossmanna, w: „Psychotherapy”, 5 (1968), s. 53.