w wiosce Atuma, powiedział staruszkowi, żeby opuścił zajmowaną dotąd chatę, bo jest mu potrzebna — chce ją sprzedać. Przyrzekł ojcu, że przyjmie go do swojej zagrody, ale gdy już chatę sprzedał, wyparł się wszystkiego mówiąc, że pomagał przy budowie chaty, wobec czego miał prawo ją sprzedać. Nikt się nie sprzeciwiał, a Lolim, członek tego samego odoku, po prostu wziął starca do siebie. Lomeraniang miał w tej samej wsi siostrę Koko, ale ta nie chciała mieć nic wspólnego z niedołężnym już bratem.
Kiedy starcy się posilili, wyszedłem i za ogrodzeniem ujrzałem stłoczoną grupkę Ików, głodnych i wyraźnie niezadowolonych. Patrzyli na puste naczynie i mruczeli coś o marnowaniu żywności. Odtąd codziennie przynosiłem Lo-limowi żywność, ale nie zdziałałem wiele dobrego. Lomeraniang wkrótce umarł, jego syn nie chciał przyjść go pochować, siostra natomiast przybiegła, porwała skąpy dobytek nieboszczyka, zwłoki zaś zostawiła. Stary Lolim wygrzebał dół i przykrył ciało stosem kamieni, które sam, jeden po drugim, przydźwigał. Dla niego w przyszłości nawet tego nikt nie zrobił.
Wioska nr 4 była już właściwie w tym czasie opuszczona i Losike, rozmowna, wesoła garncarka, przeniosła się do wioski nr 7, gdzie u swego niewidomego brata Logwary znalazła schronienie, którego ten wprawdzie udzielił jej bardzo niechętnie. Mąż Losike, Lokelatom, porzucił ją, kiedy się zorientował, że garncarstwo przestało popłacać, Losike więc nie może już wyżywić ich obojga i kupować mu tytoniu. Losike padła ofiarą postępu — za bardzo się w swoim fachu wyspecjalizowała. Kiedy Ikowie zajęli się rolnictwem, potrzeba im było naczyń do gotowania ulubionego poszo, czyli rodzaju kaszy. Za czasów myśliwskich nie używali tylu naczyń, gdyż nie mogli nosić ich ze sobą wędrując z miejsca na miejsce. Jadło piekli wtedy przy ognisku, czasem zawńnięte w liście, albo gotowali w zaimprowizowanych pojemnikach z drewna. Ale do gotowania kaszy musieli mieć odpowiednie naczynia, toteż interes Losike prosperował znakomicie. Tak znakomicie, że Losike i jej mąż mogli nie uprawniać ziemi, gdyż w zamian za naczynia dostawali żywność, a nawet pieniądze. Było rzeczą oczywistą, że Losike barr dzo kochała Lokelatoma, czym zgrzeszyła przeciw podstawowemu przykazaniu Ików, które brzmi: nie kochaj nikogo. Sama wykonywała całą pracę, nosiła wodę, starała się o wła-
ściwą glinę, zbierała i przynosiła drewno na opał. Kupowała Lokelatomowi, co tylko chciał, dzięki czemu mógł się poszczycić takimi rzadkimi, luksusowymi przedmiotami, jak nóż noszony u nadgarstka na modłę Turkanów, para szortów, w których czasem paradował, i prawdziwa, kupiona w sklepie fajka. Wszystko szło jak najlepiej, Losike była dumna i szczęśliwa, dopóki zasiewy na polach nie uschły i nie nastał głód. Ludzie znów zajęli się myślistwem i zbieractwem, Losike nikomu już nie była potrzebna, a najmniej ze wszystkich Lokelatomowi.
Znalazłem ją więc w wiosce Logwary, tam gdzie udzielił jej schronienia w swojej zagrodzie. Pozwolił mianowicie, aby rozłożyła swoją skórę do spania, pełną robactwa, w cieniu nie używanego już spichlerza. Losike leżała tam dzień i noc, została z niej tylko skóra i kości, ale wciąż jeszcze usiłowała się uśmiechać błyskając swoimi wspaniałymi zębami. Jej również zacząłem przynosić codziennie żywność. Pytała mnie o staruszków ze swej dawnej wioski, o Nangoli i jej męża Amuarkuara. Wiedziała, że nikogo innego pytać nie warto, kogóż bowiem obchodzi los dwojga starych ludzi? Sąsiedzi nie potrafili nawet, a może nie chcieli powiedzieć, gdzie jest jej mąż. Lokelatom zaś mieszkał kilkaset metrów dalej, w wiosce Kauara, z członkami plemienia Didingów, którzy uciekli z Sudanu i zabrali ze sobą kilka sztuk bydła, a tym samym mieli co jeść. Powiedziałem jej, że ostatnio nie widuję Nangoli i Amuarkuara — wioska wydaje się zupełnie opuszczona i sądzę, że staruszkowie większość czasu spędzają na dole, w Parku, zbierając, co się da.
— Tak — odparła — kiedyś było tam mnóstwo żywności.
Jeżeli małżeństwo znaczyło dla Ików tak mało, zastanawiałem się, czy w ogóle zadają sobie trud zalegalizowania związku poprzez jakiś obrządek. Nie miałem okazji o tym się przekonać, gdyż dotąd nie zawarto przy mnie ani jednego małżeństwa, a w ogóle podczas całego mojego pobytu do takiego zdarzenia doszło tylko raz. Młodzi nie interesowali się nawet seksem, a co dopiero małżeństwem, starych zaś równie mało obchodziły sprawy młodych co dzieci sprawy rodziców. Ale ludzie starsi wiekiem — Lolim, Lomera-niang, Amuarkuar, A tum i inni — opowiadali mi o tym, jak się żenili, a ich słowa potwierdzili także młodsi mężczyźni, jak na przykład mój przyjaciel Lomeja. Z tego, co mówili,
101