— Gratuluję! — powiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. — Innym zajmuje to o wiele więcej czasu. Czy ma pan dokumenty, kwity i oświadczenie?
Przedłożyłem je natychmiast, a on wsunął wszystkie do teczki.
— Dziękuję. Proszę wpaść w przyszłym tygodniu.
Wzdrygnąłem się melodramatycznie.
— Zabrakło druków, ale spodziewamy się ich za kilka dni — odparł z błogim uśmiechem.
Najwyraźniej jednak zaczynałem się adaptować, bo twardo upierałem się przy swoim, rzucałem argumenty mocne a zjadliwe i opuściłem biuro z tymczasowymi dokumentami oraz całą teczką pod pachą.
Podróż do Gouny — pierwszy zjazd z głównego szlaku — odbywała się w strugach ulewnego deszczu, ale minęła bez przeszkód. Droga była wyasfaltowana i jak na tutejsze warunki — dobra. Uprzedzony o niektórych jej osobliwościach, wolno przemieszczałem się z płaskowyżu ku równinie, a temperatura rosła, jakbym wjeżdżał do pieca. Jednym z głównych niebezpieczeństw jazdy samochodem w tych okolicach były nierówności szosy, mające spełniać rolę ograniczników prędkości. Szerokość mostów, które leżały na trasie, pozwalała na jeden kierunek ruchu. Aby zapobiec wjeżdżaniu na nie z niebezpieczną prędkością, władze roztropnie kazały ułożyć w poprzek drogi, z jednej i drugiej strony mostów, po dwa rzędy cegieł — nie postawiono natomiast, przynajmniej za moich czasów, informujących o pułapce znaków drogowych. Wypalone wraki samochodów osobowych i ciężarówek, których kierowcy nie byli świadomi owego „ostrzeżenia”, tkwią w korytach rzek. Wielu prowadzących te pojazdy zginęło. Oglądanie nowych wraków przy drodze było sposobem na nudę towarzyszącą jeździe wśród wyglądających wszędzie tak samo zarośli. Kiedy podróżowało się przez busz taksówką, każdy nowy wrak stanowił okazję do opowieści podejmowanych przez dobrze poinformowanych współpasażerów. Oto ciężarówka z Czadu, która stanęła w płomieniach, ponieważ pękł zbiornik paliwa. Tam zaś jest szkielet motocykla, którym jechało dwóch Francuzów. Wpadli na cegły z prędkością ponad stu dwudziestu kilometrów na godzinę i rzuciło ich na balustradę mostu.
Żeby jednak podróżni mający pewne doświadczenie nie stali się zbyt pewni siebie, odcinki szosy o gorszej nawierzchni miejscowe władze zaleciły oznaczać granitowymi okrąglakami, które stawały się niewidoczne o zmierzchu. Przez jeden z nich kiedy indziej omal nie straciliśmy życia — ja i moi przyjaciele. Tymczasem udało mi się przejechać szczęśliwie dwieście kilometrów i po raz pierwszy patrzyłem z bliska na busz, wioski, machające samochodom dzieci i stosy pochrzynu sprzedawane przy drodze. Przypadał właśnie kulminacyjny moment pory deszczowej, koniec lipca, krajobraz tworzyła więc masa karłowatych zielonych krzewów i traw. Pożary podczas pór suchych sprawiały, że nie rosły tu żadne drzewa, i w oddali widać było szczyty górskiego łańcucha Godet, poszczerbione kły nagiego granitu, gdzie żyli Dowayowie.
Kilka godzin później dotarłem do Gouny i bezskutecznie szukałem zaznaczonej na mapie stacji paliw. Po prostu nie istniała. Wielkie są różnice w przedstawianiu terenu na mapach wydawanych przez Ordnance Survey1 i na mapach francuskich, w które się zaopatrzyłem. W przeciwieństwie do brytyjskich mówiły mi niewiele o przejściach przez rzeki oraz o tym, czy kościoły mają strzeliste wieże, za to przykładały wielką wagę do restauracji i imponujących widoków. Z owej francuskiej mapy wynikało, że dane mi będzie przemieszczać się z łatwością z jednego miejsca zmysłowych rozkoszy do drugiego.
Przez pierwsze piętnaście kilometrów polnej drogi jechało się względnie wygodnie. Po obu jej stronach rozciągały się zadbane pola, z łatwością rozpoznałem kukurydzę, która okazała się wszakże prosem, przeplatanym połaciami sczerniałych zarośli. Przydrożne ogródki okopywali motykami ludzie, których przyjechałem zobaczyć, Dowayowie. Zrobili na mnie korzystne wrażenie. Uśmiechali się i machali, przerywając swoje czynności, by śledzić wzrokiem mój przejazd, i wszczynali ożywione dyskusje, próbując najwyraźniej mnie zidentyfikować. Droga stawała się coraz gorsza, aż wreszcie jej powierzchnię tworzyły same okrąglaki i głębokie dziury. Najwyraźniej zboczyłem z trasy. Wtedy nadbiegło dwóch małych
37
Państwowy urząd kartograficzny, przygotowujący bardzo szczegółowe i staranne mapy Wielkiej Brytanii i Irlandii.