0 tym, ile różnych zawiłych dróg przemierza gorączkowo człowiek, by nie spóźnić się na ostateczne spotkanie, które -jak wie nawet największy maruda - jest nieuniknione. Gdybym miał przedstawić przed sędziami naszej ziemskiej egzystencji przykład jej typowej pozy, umieściłbym ją chyba przy ładzie w biurze podróży Cooka: lewa łydka skrzyżowana z prawą golenią, nosek lewego pantofelka uderza o podłogę, ostre okde i roniąca monety torebka na ladzie, za którą pracownik nura, ująwszy w dłoń ołówek, duma razem z nią nad planem ml wiecznego wagonu sypialnego.
’o wyjeździe z Rosji zobaczyłem ją - wtedy to widziałem ją po raz drugi - w Berlinie w domu jakichś przyjaciół. Ja miałem wkrótce się żenić, a ona właśnie zerwała ze swoim narzeczonym. Kiedy tylko wszedłem do pokoju, ujrzałem ją od razu i patrząc na innych gości, instynktownie ustaliłem, który . mężczyzn wie o niej więcej niż ja. Siedziała z podciągniętymi nogami w rogu kanapy, jej wygodne drobne ciało było wygięte w kształt litery „z"; koło jednej z jej pięt ukośnie leżała popielniczka; przyjrzawszy się mi i wsłuchawszy się w moje nazwisko, wyjęła z ust przypominającą łodygę cygarniczkę
1 przeciągle i radośnie zawołała: „Nie, ze wszystkich ludzi..." i od razu stało się jasne dla każdego, poczynając od niej
(
samej, że od dawna łączą nas bliskie stosunki: bez najmniejszej wątpliwości zupełnie zapomniała o naszym pocałunku, ale il/.ięki temu banalnemu wydarzeniu pamiętała jakiś niejasny obszar ciepłej, wspaniałej przyjaźni, której w istocie nigdy między nami nie było. W ten oto sposób całość naszej relacji szalbiersko wspierała się na wyimaginowanej serdeczności co nie miało nic wspólnego z jej rozdawaną na chybił trafił życzliwością. Nasze spotkanie było zupełnie pozbawione znaczenia, jeśli chodzi o wypowiedziane przez nas słowa, ale nie dzieliły już nas żadne bariery; i kiedy tego wieczoru przez przypadek usadzono mnie przy kolacji obok niej, bezwstydnie wypróbowałem stopień jej sekretnej cierpliwości.
12
Potem znowu znikła; rok później razem z żoną odprowadzaliśmy mojego brata, który udawał się do Poznania, i kiedy pociąg odjechał, a my ruszyliśmy do wyjścia, po drugiej stronie peronu niespodziewanie zobaczyłem koło wagonu ekspresu do Paryża Ninę, zanurzającą twarz w trzymanym w ręku bukiecie; otaczała ją grupa osób, z którymi zaprzyjaźniła się bez mojej wiedzy i które stały, tworząc wokół niej krąg, i przyglądały się jej jak gapie patrzący na burdę uliczną, zgubione dziecko albo ofiarę wypadku. Żywo pomachała do mnie kwiatami; przedstawiłem ją Jelenie i w tej przyśpieszającej życie atmosferze wielkiej stacji kolejowej, gdzie wszystko drży na krawędzi czegoś innego i prosi „chwyć mnie i przytul", wymiana kilku słów wystarczyła dwu najzupełniej różnym od siebie kobietom do tego, by już przy następnym spotkaniu mówiły sobie po imieniu. Tego dnia w niebieskawym cieniu wagonu do Paryża po raz pierwszy wspomniany został Ferdynand: z groteskowym ukłuciem bólu dowiedziałem się, że wychodzi za niego za mąż. Zaczęto zamykać drzwi, szybko, ale nabożnie ucałowała przyjaciół, wgramoliła się do wagonu, znikła; po chwili zobaczyłem ją przez szybę, jak sadowi się w przedziale, zupełnie zapomniawszy o nas wszystkich albo przeszedłszy do jakiegoś innego świata, a my staliśmy z rękami w kieszeniach i zdawało się, że podglądamy niczego nie podejrzewające życie, toczące się w półmroku akwarium, aż wreszcie zdała sobie sprawę z naszej obecności, zabębniła palcami w szkło, potem uniosła ręce, zaczęła gmerać przy ramie okna, jak gdyby wieszała obraz, ale nic się nie wydarzyło; pomógł jej jakiś inny pasażer i wychyliła się, słyszalna i prawdziwa, promieniejąca zadowoleniem; jeden z nas, już biegnąc przy ukradkiem ruszającym wagonie, podał jej jakieś pismo i tomik Tauchnitza (czytała po angielsku wyłącznie w podróży); wszystko umykało z nienaganną gładkością i trzymałem peronówkę, zgniecioną tak, że była nie do poznania, a w głowie dzwoniła mi i dzwoniła, Bóg wie czemu wyleciawszy z grającej szafy pamięci, piosenka z minionego wieku (związana, jak mówiono, z jakimś paryskim
sfÓ • - 13
V