gjywa szlema bez trzech, i co najgorsze — widzi, jak cierpi z tego powodu Michał Michajłowicz, a jemu jest wszystko jedno. I straszno pomyśleć, dlaczego mu jest wszystko jedno.
Wszyscy widzą, że mu jest ciężko, i mówią: „Możemy przerwać, jeżeli pan się zmęczył. Niech pan odpocznie.” Odpocząć? Nie, on wcale nie jest zmęczony. Kończą robra. Wszyscy są pochmurni d milczący. Iwan Ilicz czuje, że ta ponurość promieniuje z niego, ale nie może jej rozproszyć. Jedzą kolację i rozjeżdżają się, a Iwan Ilicz zostaje sam ze świadomością, że życie jego jest zatrute i że zatruwa życie innym, i że trucizna ta nie słabnie, tylko coraz bardziej przenika całą jego istotę. .
I z tą świadomością, i z bólem fizycznym, i jeszcze ze strachem, trzeha się kłaść do łóżka i często spędzać większą część nocy bezsennie z powodu bólu. A rano trzeba znowu wstawać, ubierać się, jechać do sądu, mówić,.. pisać, a jeżeli nie jechać, to zostawać w domu z tymi ' dwudziestoma czterema godzinami na dobę, z których każda była męczarnią. A żyć tak na skraju zgu.by trzeba było samotnie, nie mając nikogo, kto by mógł zrozumieć i współczuć.
v
Tak było przez miesiąc i przez dwa. Przed Nowym Rokiem przyjechał do ich miasta szwagier i zatrzymał sią u nich. Iwan Ilicz był w sądzie. Praskowda Fiodo-równa wyjechała po sprawunki. Kiedy Iwan Ilicz wszedł do gabinetu, ujrzał tam swojego szwagra, zdrowego i krewkiego pana, rozpakowującego własnoręcznie kuferek. Szwagier podniósł głowę usłyszawszy kroki Iwana Ilicza i popatrzył na niego' przez sekundę w milczeniu. To spojrzenie wyjaśniło wszystko Iwanowi Iliczowi: szwagier otworzył usta, aby krzyknąć, i powstrzymał się. Ruch ten potwierdził wszystko.
— Co, zmieniłem się?
— Tak, trochę...
Ile razy potem Iwan Ilicz w rozmowie naprowadzał , szwagra na swój wygląd, szwagier milczał. Przyjechała Praskowia Fiodorowna, szwagier poszedł do niej. Iwan Ilicz zamknął drzwi na klucz i zaczął przypatrywać się sobie w lustrze, najprzód z przodu, potem z profilu. Wziął do ręki swoją fotografię z żoną i porównał podobiznę z tym, co widział w lustrze. Zmiana była olbrzymia. Potem zakasał rękawy do łokci, popatrzył, po-
- tern spuścił rękawy, siadł na kanapce i zachmurzył się
- jak noc.
„Nie trzeba, nie trzeba” — powiedział do siebie, wstał, podszedł do biurka, otworzył jakieś akta, zaczął je czytać, ale nie mógł. Otworzył drzwi i wszedł do salonu. Drzwi do bawialni były zamknięte. Podszedł do nich na palcach i zaczął podsłuchiwać.
— Ależ przesadzasz — mówiła Praskowia Fiodorowna.
— Jak to przesadzam? Ty tego nie widzisz — ale to trup, popatrz na oczy. Zupełnie bez blasku. Co mu jest?
— Nikt nie wie. Nikołajew (to był inny lekarz!) powiedział coś tam, ale nie wiem co. Leszczetycki (to był ów znakomity lekarz) powiedział inaczej...
Iwan Ilicz odszedł od drzwi, poszedł do siebie, położył się i zaczął myśleć: „Nerka, błędna nerka.” Przypomniał sobie wszystko, co mu mówili lekarze, jak się ta nerka urwała i jak błąka się, i całym wysiłkiem wyobraźni starał się schwycić tę nerkę, i zatrzymać ją, umocnić. Tak mało potrzeba, zdawało mu się. „Nie, pojadę jeszcze dó Piotra Iwanowicza” (to był ten przy-
389