że to słabsze płanetniki tak krzyczą. Co będzie z nami, jak one tego smoka puszczą, on będzie ludzi pożerał i co my biedne zrobimy? W tym wielgim strapieniu matuś zaczeni się modlić: — Boże ratuj, ady co będzie z nami!
Upadły na kolana i wołają do Boga. Widać, wiecie, Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, bo mocniejsze płanetniki wzięły górę nad słabszymi, co chciały już smoka puścić. Cosik zaczeno się w chmurach kiełbasić, smok ciskał się i zwijał cielsko jak wąż i widziało się, wiecie, że już już spadnie na wieś, ale wreście płanetniki zaniosły go kajsik dalej. Matuś długo jeszcze stały i pozierały, co się będzie działo. Pozierają, a tu płanetniki niosą smoka i niosą kajsi — daleko, daleko jaże tamok, kaj było Wielgie jazioro czy bagno i wreście spuściły go tamok za górami, za lasami. Smok spadł z okrutecznym hałasem, cosik trzasło i chlupneno, juże bulgotanie było słychać. A to, wiecie, smok zapadał się coraz głębiej w błoto. I tak, wiecie, wieś obeszło nieszczęście, a my mamy teraz spokój" (J. Piechota, „Gawędy iwkowskie“, s. 101—102).