Hanna Kostyrko, „Klechdy domowe”, Nasza Księgarnia, Warszawa 1986, s. 82-84
Jak Dunajec popłynął
Dawno, bardzo dawno temu rozlewało się na ziemi podhalańskiej między Pieninami wielkie jezioro. W owych czasach ludzie zwali taką rozlewną wodę dunąjcem, ale ten dunajec to był dunaj nad dunąje. Zuchwały i chciwy. Jakby ludziom zazdrościł ziemi, jakby nie chciał, aby nawet na najmniejszym poletku siali zboże albo żeby trawy trochę urosło dla owiec. [... ]
Najwięcej chyba szkody wyrządził kmieciowi, co go Dobkiem zwali. [...]
Aż tu kiedyś patrzy Dobek-nad brzegiem dunaju orszak jedzie na koniach. [...] Król zaś podjechał bliżej do kmieci i pyta, jak im się w tej dolinie żyje.
-Jak się żyje, królu nasz miłościwy? - pokłonił się Dobek. - Ano, dunaj pola nam zabiera, ziemię zalewa. - Jakże to - powiada król - kiedy ciasno między górami dunajowi, to mu drogę na świat otwórzcie, a pójdzie precz od was. [...]
-Jakże to? - pyta. - Wąwozu onego dla dunaju nie zdołaliście przebić?
Pokłonili się ludzie, a Dobek znów za całą gromadę mówi, że ani rusz kamienia i skały przebić nie mogą. I pokazuje królowi poszczerbione topory i młoty, które porozbijały się o skały.
- Zaleje nas ten dunaj, królu miłościwy. Rady na niego nie ma.
Spochmurniał król, wąsa sumiastego podkręcił, na koniu się obrócił i po Pieninach, co wysoko się w niebie wznosiły, popatrzał. A potem miecza swego ogromnego dobył, w strzemionach się uniósł i mieczem w Pieniny uderzył.
Zagrzmiało, zahuczało od tego uderzenia jak od pioruna. Echo się poniosło po górach ogromne, tak że ludzie, którzy po drugiej stronie gór mieszkali, aż pochowali się ze strachu. A tymczasem Pieniny od tego królewskiego uderzenia rozpękły się i jak wrota otwarły. Przez te zaś wrota zaraz dunaj cały odpłynął hen daleko wąskim wąwozem - i rzeką się stał niewielką, wartką i wesołą, którą po dziś dzień Dunajcem zowią. [...]