202 LOSY PASIERBÓW
— Che! Quando finisce? Sempre lostesso: Santo Nicole e Santo Francisco. Quando finisce? (Te! Kiedy skończysz? Ciągle to samo: św. Mikołaj i św. Franciszek. Kiedy skończysz?!)
Kapłan w odpowiedzi rzucił kilka krzykliwych zdań i zakończył przemówienie.
Domka ukończywszy litanię, ucałowała posągowi Bogarodzicy stopy, kazała to samo uczynić dzieciom i wyruszyła w drogę powrotną.
Już po zachodzie słońca było, gdy przywlokła się do domu. Przy furtce stała Sacharynka z Makrycą. Poprzednich gości już nie było.
— Gdzież to wy tak chodziliście? — zagadnęła Sacharynka na przywitanie.
— Do kościoła chodziliśmy. Dobry wieczór _
powiedziała beztrosko. Czuła się w tej chwili zrównoważoną i pewną siebie.
Makryca wysunął rękę do Domki, lecz ta udała, że nie spostrzegła gestu, poprawiając dziewczynce fryzurę.
Ignaś rękę ci podaje — oznajmiła Sacharynka. — Nie widzisz?
— A, to dla mnie wielki honor! — mruknęła z przekąsem, nie podnosząc jak przedtem głowy. — No, ale i kawał drogi zrobiliśmy!
— I cóż on wam tam powiedział? — rzuciła Sacharynka gniewnie.
— Kto taki?
— No, tenże twój Boh.
— Słuchaj Kacia, — podchwycił Makryca. —
Ty często bywasz bardzo świnowata. Suniesz nosa tam, gdzie nie trzeba. Tu republika, jak kto chce, tak i robi. Ty nie chcesz — nie wierz sobie, ale naśmiewać się z drugiego nie masz prawa. Prawdę powiedziawszy, to ty jeszcze za durna, aby rozprawiać o religii. Ponimajesz?! _
Przy ostatnich słowach spoczął wzrokiem na Dubikowej, oczekując aprobaty.
Domka uśmiechnęła się smętnie.
— To znaczy się, że wasz Zygmunt wyjechał w kampę?
— Z własnej woli.
— W jakież miejsce?
— Chcecie go i stamtąd wydalić?
— ja — wydalić! — zawołał tonem oburzenia. — Co wy madam w samą niedzielę? żartujecie?
— Stroicie minę niczego nie winowatego aniołka.
— No bo i nie winien jestem niczemu. Cóż ja takiego zrobiłem?
— A Zygmunta ze Swiftu kto wyrzucił?
— Ja wyrzuciłem?! To wy mnie mieszacie z tą bandą? Ot tak! Ja z tym bydłem nie tylko coś robić, ale na jednej kanapie usiąść brzydzę się. To jest bydło dzikie, to nawóz... Ja starałem się, aby wam dopomóc, aby obronić, a wy mnie wrogiem robicie.
— Starałem się obronić — przedrzeźniała. — Patrzajcie, jaki dobrodziej...
— Oj madam, madam! Gdyby wy mogliście zajrzeć w moje myśli i serce, toby tak nie mówiliście.
— Mnie wcale nie interesuje wasze serce. Sama nie wiem po co ja wdałam się z wami w rozmowę. Do widzenia. Chodźmy, dzietki.
Powróciwszy do izby roznieciła prymus i zaczęła szykować kolację. W kilka minut później weszła Sacharynka, przynosząc na talerzu dwa serniki.
— Na ot, podgrzej i daj dzieciom.
— Dziękuję. Póki co mamy jeszcze jeść. Krupnik na mleczku gotuję.
— Nu, ni fanabersiaż, a bierz. Zjedzą krupnik i to zjedzą. Ze słodkim serem, dzieci lubią takie. Im trzeba — niechaj rosną prędzej.