Droga jest na pewno długa. Może to się stać za kilka lat, kilkanaście, może też się w ogóle nigdy nie wydarzyć.
Czy czułeś, że jesteś odpowiednio przygotowany do debiutu w Formule 1, mimo młodego wieku?
- Jeśli ktoś po siedemnastu latach kręcenia kierownicą i jedenastu latach startów w wyścigach nie jest gotowy, to sądzę, że nigdy już nie będzie. Przed debiutem w Grand Prix Węgier nie było paniki, nie było też radości. O starcie dowiedziałem się w tym samym czasie, co wszyscy ki-bice i cały świat Formuły 1, we wtorek przed weekendem Grand Prix. Wiedziałem, że jestem przygotowany.
Wcześniej byłeś kierowcą testowym. Czy awans na stanowisko kierowcy wyścigowego oznaczał dla ciebie duże zmiany?
- Oczywiście od tamtej pory zdobywam punkty w wyścigach, dla zespołu i dla siebie. Wcześniej pracowałem trochę na cudze konto, pracując nad rozwojem samochodu, ustawieniami, porównywaniem opon. Ważne dla mnie było to, że w ślad za moją pracą szły wysiłki całego zespołu, aby poprawić bolid. To wszystko się zmieniło w momencie, w którym zastąpiłem Jacques’a Villeneuve’a. Cała praca, którą wykonywałem wcześniej podczas testów, i wykonuję zresztą do tej pory, zaczęła przynosić efekty także i bezpośrednio mnie.
Jesteś pierwszym polskim kierowcą w Formule 1. Czy był taki moment, w którym poczułeś coś wyjątkowego, że spełniło się wielkie marzenie?
- Raczej nie. Może jedyny moment, kiedy czułem coś specjalnego byl pierwszy wyjazd na piątkowy trening przed Grand Prix Bahrajnu, czyli pierwszego wyścigu w sezonie 2006. Zawsze jak się coś robi po raz pierwszy, to człowiek się stara, żeby czegoś nic popsuć. Stresuje się bardziej niż powinien, choć ja akurat stresowałem się bardziej na przykład czasami w Formule 3 czy Formule Renault 2000, niż przed pierwszym startem w Grand Prix Węgier. Każdy debiut jest w pewnym sensie specjalny i wywołuje emocje, ale potem wszystko jakby staje się normą. Teraz podchodzę dojazdy bez emocji. Jestem skoncentrowany na swojej pracy.
Co się czuje, jadąc bolidem Formuły 1? Jest strach?
- Nie ma. Jest skupienie i koncentracja, nie ma strachu czy radości. Dopiero potem, po jeździe, pojawiają się odczucia. Człowiek się cieszy albo wkurza. W czasie jazdy jest się neutralnym.
Nawet za pierwszym razem?
- Do tego się dorasta. Wrażenie prędkości oczywiście jest, w bolidzie siedzi się bardzo nisko, nadwozie jest otwarte. Dużo się dzieje. Jednak pamiętajmy o tym, że ja nie wsiadłem od razu do Formuły 1. Zaczyna się od gokartów, najpierw słabszych, potem mocniejszych. Przychodzi czas na samochody, też zaczynając od słabszych. To przychodzi naturalnie.
Po wyścigu pojawia się zmęczenie?
- Raczej głowy - trzeba być skoncentrowanym, a weekend jest wyczerpujący. Dobrze przygotowany kierowca przejeżdża wyścig bezproblemowo, bo po prostu nad tym się pracuje. Jeśli chodzi o same mięśnie, to zmęczenie nie jest tak duże. Wiadomo, są przeciążenia i mięśnie karku mogą boleć, ale ogólnie jest to zmęczenie jak po każdym wysiłku fizycznym. Dużo ciężej jest podczas testów. Jeździmy przez trzy dni, razem nawet ponad 350 okrążeń. Na przykład na torze Jerez temperatura potrafi przekraczać 40 stopni, do tego zgromadzone w kokpicie wokół kierowcy wszystkie komputery i procesory dają dodatkowe podgrzewanie. To jest dużo większy wysiłek dla organizmu niż półtorej godziny wyścigu. Siedzimy w bolidzie cały dzień, z przerwą na obiad - a w kokpicie nie jest tak wygodnie, jak w domu na kanapie.
Jak podsumowałbyś rok 2006, twój pierwszy sezon w Formule 1, zwieńczony debiutem w wyścigu i pierwszą wizytą na podium?
- Był to bardzo ciężki rok, dużo pracy i dużo nowych rzeczy dla mnie, jako kierowcy. Ten sezon mógł bardzo wiele zmienić, jeśli chodzi o moją przyszłość. Gdyby pierwszy rok był nieudany, to najprawdopodobniej obecnie by mnie już tu nie było. Najważniejsze było pokazanie się z dobrej strony, utrzymywanie dobrego rytmu przez cały dystans wyścigu. Najlepszy wynik to oczywiście trzecie miejsce na Monzy, ale zdobywanie punktów nie było priorytetem.
Które tory ci się najbardziej podobają?
- W Formule 1 najbardziej lubię Suzukę, Spa-Francorchamps, Montreal i Melbourne, a spoza wyścigów Grand Prix moim ulubionym torem jest Macao. Trzy ostatnie obiekty mają jedną cechę wspólną: to są tory uliczne, na zwykłych drogach. Bariery są blisko i margines błędu jest dużo mniejszy niż na zwykłym torze. Lubię obiekty w stylu stop and go, czyli z dużymi dohamowaniami — jak Montreal. Nie przepadam za torami, które mają długie i monotonne zakręty, jak na przykład Sepang.
105 -