08 - SOCJOLOGIA JAKO DYSCYPLINA HUMANISTYCZNA
Socjologia zawsze uważała się za naukę. Na początku naszego wywodu rozważaliśmy pewne metodologiczne konsekwencje takiej samowiedzy. W uwagach końcowych nie zajmujemy się metodologią, lecz humanistycznymi implikacjami istnienia dyscypliny akademickiej takiej jak socjologia. Staraliśmy się w poprzednich rozdziałach nakreślić sposób, w jaki perspektywa socjologiczna umożliwia naświetlenie społecznego bytu człowieka. W ostatniej dygresji rozważaliśmy pokrótce kwestie, jakie mogą być etyczne implikacje takiej perspektywy. Zakończymy, spoglądając raz jeszcze na socjologię jako odrębną wśród wielu dyscyplinę w tym szczególnym zakątku społecznego karnawału, który zwiemy nauką.
Bardzo ważną rzeczą, której wielu socjologów może nauczyć się od kolegów z dziedziny nauk przyrodniczych, jest swoisty zmysł zabawy w odniesieniu do własnej dyscypliny. Przyrodnicy — w ogólności — osiągnęli z czasem taką biegłość w sferze metod, że pozwala im to widzieć je jako względne i ograniczone co do zakresu. Socjologowie nadal mają tendencję do traktowania swej dyscypliny z ponurą powagą, wypowiadając terminy takie, jak „empiryczny", „dane", „trafność" czy nawet „fakty" niczym szamani zaklinający swe ulubione demony. Gdy socjologowie wyjdą z okresu pełnej entuzjazmu młodzieńczości i osiągną większą dojrzałość, można będzie spodziewać się u nich podobnego dystansu wobec własnej gry i w istocie już daje się on zauważyć. Można więc widzieć socjologię jako jedną spośród wielu gier, ważne, lecz nie ostatnie słowo o życiu ludzkim, można też pozwolić sobie nie tylko na tolerancję, lecz nawet na udział w epistemologicznych rozrywkach innych ludzi.
Takie dojrzewanie samowiedzy samo w sobie jest z humanistycznego punktu widzenia znaczące. Można nawet rzec, że już sama obecność w jakiejś dziedzinie intelektualnej dozy ironicznego sceptycyzmu pod własnym adresem jest znakiem jej humanizmu. Szczególnie istotne znaczenie ma to w naukach społecznych zajmujących się osobliwie zabawnymi zjawiskami, składającymi się na „komedię ludzką" społeczeństwa. Co więcej, można by dowieść, że socjolog, który nie dostrzega tego komicznego wymiaru rzeczywistości społecznej, pomija jej istotne rysy. Nie można w pełni zrozumieć świata polityki, jeśli nie widzi się go jako gry oszukańczych trików; bądź systemu uwarstwienia, jeśli nie dostrzega się właściwych mu cech balu kostiumowego. Nie można osiągnąć socjologicznego spojrzenia na instytucje religijne, jeśli nie jest się zdolnym do przypomnienia sobie, jak to w dzieciństwie nakładało się maski i napędzało stracha rówieśnikom zwykłym okrzykiem: „u!". Nie można zrozumieć niczego z erotyki, jeśli nie pojmuje się jej natury opera bouffe (co dedykujemy owym namaszczonym młodym socjologom prowadzącym kursy na temat „narzeczeństwa, małżeństwa i rodziny" ze śmiertelną powagą, nader nie pasującą do rozważań w dziedzinie, której każdy aspekt zależny jest niejako od tego fragmentu anatomii człowieka, którego nie sposób traktować poważnie). Wreszcie nie jest w stanie zrozumieć prawa socjolog, który nie przypomina sobie jurysprudencji pewnej Królowej z Alicji w krainie czarów. Nie musimy chyba dodawać, że uwagi niniejsze nie mają na celu dyskredytowania poważnych badań społeczeństwa, lecz po prostu mają zwrócić uwagę na to, że takie badania mogą wielce zyskać dzięki spostrzeżeniom, które można poczynić jedynie śmiejąc się.
Zwłaszcza zaś warto polecić socjologii, by nie zasklepiała się w postawie pozbawionego poczucia humoru scjentyzmu, który jest ślepy i głuchy na bufonadę spektaklu społecznego. Jeśli socjologia będzie trwać w tej postawie, może się okazać, iż zyskała niezawodną metodologię, tyle że kosztem świata zjawisk, który pierwotnie zamierzała badać — dola równie smutna, jak dola owego czarownika, który w końcu odkrywa zaklęcie uwalniające potężnego dżina z butelki, lecz nie może sobie przypomnieć o co go chciał przede wszystkim poprosić. Albowiem wymykając się scjentyzmowi socjolog odkryje wartości czysto ludzkie, będące immanentną własnością procedur naukowych zarówno w naukach społecznych, jak w przyrodniczych. Wartości te to pokora wobec nieprzebranego bogactwa świata, który się bada, zawieszenie w postawie poznawczej swego ja, rzetelność i ścisłość metodyczna, poszanowanie dla rzetelnych odkryć, cierpliwość i gotowość sprawdzenia i rewizji własnych teorii, wreszcie, last but not least, poczucie wspólnoty z innymi jednostkami podzielającymi te wartości.
Procedury naukowe stosowane przez socjologa niosą ze sobą ponadto pewne wartości szczególne, specyficzne dla tej dyscypliny. Jedną z nich jest baczna uwaga wobec kwestii, które inni uczeni mogą uważać za prozaiczne i nie zasługujące na zaszczyt bycia przedmiotami naukowego badania. Można by to nieomal określić jako z gruntu demokratyczne nastawienie rozważań socjologicznych. Dla badania socjologicznego może mieć znaczenie wszystko, czym ludzie są lub co czynią, jakkolwiek by to było banalne. Inna z takich szczególnych wartości to obowiązek socjologa wsłuchiwania się w głosy innych ludzi bez podsuwania swych własnych poglądów. Sztukę słuchania, spokojnie i z uwagą, musi posiąść każdy socjolog, jeśli ma podjąć badania empiryczne. Choć nie należy przeceniać czegoś, co częstokroć jest tylko techniką badawczą, postępowanie takie ma, przynajmniej potencjalnie, znaczenie czysto ludzkie, zwłaszcza w naszym niespokojnym i gadatliwym wieku, w którym prawie nikt nie znajduje czasu, by słuchać w skupieniu. Wreszcie, taką wartością szczególną jest odpowiedzialność socjologa za właściwą ocenę swych odkryć — o tyle, o ile to psychologicznie możliwe — bez względu na własne przesądy, upodobania czy awersje, nadzieje czy lęki. Oczywiście ten typ odpowiedzialności socjolog dzieli z innymi naukowcami, lecz w dyscyplinie, która ma tak blisko do czynienia z namiętnościami ludzkimi, jest jej szczególnie trudno sprostać. To jasne, iż cel ten nie zawsze jest osiągany, lecz w samym związanym z nim wysiłku leży pewien sens moralny, którego nie można lekceważyć. Staje się to szczególnie uderzające, gdy porównamy dążenie socjologa do wysłuchiwania świata bez natychmiastowego wykrzykiwania w odpowiedzi własnych formułek dobra i zła z postępowaniem dyscyplin normatywnych, takich jak teologia czy nauka prawa, w których istnieje stały przymus upychania rzeczywistości w wąskich ramach sądów wartościujących. Przy takim porównaniu socjologia okazuje się kontynuatorką w prostej linii kartezjańskiego dążenia do „percepcji jasnej i wyraźnej".
Obok tych humanistycznych wartości, wpisanych już w same naukowe poczynania socjologii, ma ona inne rysy, które lokują ją w bezpośrednim sąsiedztwie humanistyki, a nawet wprost świadczą o tym, iż przynależy ona do tej ostatniej. W poprzednich rozdziałach podjęliśmy trud wydobycia tych rysów, dzięki czemu możemy ogólnie stwierdzić, iż socjologia jest żywotnie zainteresowana tym, co ostatecznie stanowi główny przedmiot humanistyki — kondycją człowieka. Właśnie dlatego, że aspekt społeczny jest tak ważnym wymiarem bytu ludzkiego, socjologia staje raz po raz przed fundamentalnym pytaniem: co to znaczy być człowiekiem i co to znaczy być człowiekiem w konkretnej sytuacji? Pytanie to gubi się często wśród akcesoriów badania naukowego i terminów bezkrwistego słownika, które socjologia rozwinęła, chcąc uprawomocnić swój naukowy status, jednakże dane, którymi posługuje się socjologia, są tak bliskie najistotniejszym treściom życia ludzkiego, że pytanie owo ciągle powraca, przynajmniej w umysłach tych socjologów, którzy są wrażliwi na ludzki sens tego, co robią. Wrażliwość taka, jak dowodziliśmy, nie polega po prostu na indywidualnym morale, które socjolog może posiadać obok swych właściwych kwalifikacji zawodowych (na podobieństwo dobrego słuchu muzycznego czy wyrafinowanego podniebienia), lecz ma bezpośredni związek z samą percepcją socjologiczną.
Takie pojmowanie humanistycznej roli socjologii implikuje otwartość umysłu i uniwersalność spojrzenia. Trzeba przyznać, że postawa taka może być osiągana kosztem rygorystycznie ścisłej logiki konstrukcji systemu socjologicznego. Nasz własny wywód może służyć jako wprawiająca w zakłopotanie ilustracja tej słabości. Rozumowanie przeprowadzone w rozdziałach czwartym i piątym niniejszej książki mogłoby być z logicznego punktu widzenia przypisane do teoretycznego systemu socjologizmu [to znaczy systemu poglądów, który interpretuje całość rzeczywistości ludzkiej zawsze i tylko w kategoriach socjologicznych, nie uznając w granicach swego rezerwatu żadnych innych czynników przyczynowych i nie dopuszczając żadnych luk w swych konstrukcjach przyczynowych). System taki cechuje akuratność, a nawet pewne walory estetyczne, jego logika jest jednowymiarowa. Ten rodzaj konstrukcji intelektualnej pociąga wiele umysłów ścisłych, czego dowodzi odzew, jaki znajdowały wszystkie formy pozytywizmu od początków jego istnienia. Siła przyciągająca marksizmu czy freudyzmu ma bardzo podobne korzenie. Przeprowadzenie dowodu socjologicznego, a następnie uchylenie się od jego pozornie nieodpartych socjologicznych konkluzji musi sprawiać wrażenie niekonsekwencji i nieścisłości myślenia, co czytelnik mógł odczuć, gdy nasze wywody jęły w rozdziale szóstym powracać do punktu wyjścia. Z tym wszystkim nietrudno się zgodzić — a mimo to utrzymywać, że ta niekonsekwencja nie jest wynikiem wadliwości rozumowania obserwatora, lecz paradoksalnej wielostronności samego życia, tego samego życia, którego obserwacji on się poświęca. Taka otwartość na niezmierzone bogactwo życia ludzkiego sprawia, iż trudno zachować żelazną konsekwencję socjologizmu, i zmusza ona socjologa do tolerowania „dziur" w zamkniętych ścianach jego projektu teoretycznego, otworów, przez które można zobaczyć inne możliwe horyzonty.
Otwartość na humanistyczny wymiar socjologii wymaga następnie stałej komunikacji z innymi dyscyplinami, żywotnie zainteresowanymi badaniem ludzkiej kondycji. Najważniejsze z nich to historia i filozofia. Odrobina wykształcenia w tych dwóch dziedzinach pozwoliłaby na uniknięcie głupoty poniektórych prac socjologicznych. Chociaż większość socjologów — z temperamentu lub z wyboru zawodowego — będzie zajmowała się głównie wydarzeniami współczesnymi, ignorowanie wymiaru historycznego stanowi wykroczenie nie tylko przeciw klasycznemu ideałowi człowieka cywilizowanego, lecz także przeciw samemu rozumowaniu socjologicznemu — to znaczy tej jego części, która zajmuje się kluczowym zjawiskiem predefinicji. Humanistyczne pojmowanie socjologii wiedzie do bez mała symbiotycznych związków z historią, jeśli nie wręcz do rozwoju samoświadomości socjologii jako dyscypliny historycznej (zapatrywanie to, obce jeszcze większości socjologów amerykańskich, jest dość rozpowszechnione w Europie). Co zaś się tyczy podstawowego wykształcenia filozoficznego, to zapobiegałoby ono nie tylko metodologicznej naiwności niektórych socjologów, lecz przyczyniłoby się także do bardziej adekwatnego ujmowania zjawisk, które socjolog chce badać. Uwag tych nie należy interpretować jako przejawu dyskredytowania technik statystycznych czy innych instrumentów zapożyczonych przez socjologię z bez wątpienia pozahumanistycznych źródeł. Zastosowanie tych środków będzie jednak głębsze i — jeśli tak można rzec — bardziej cywilizowane, jeśli dokona się w polu świadomości humanistycznej.
Od czasów renesansu pojęcie humanizmu związane jest ściśle z pojęciem wyzwolenia intelektualnego. Na powyższych stronicach powiedziane zostało dostatecznie wiele na poparcie twierdzenia, iż socjologia w sposób całkowicie uzasadniony zaliczana jest do tej tradycji. Na zakończenie jednak wolno nam zadać pytanie, w jaki sposób poczynania socjologii w tym kraju (która sama w sobie stanowi obecnie instytucje społeczną i subkulturę profesjonalną) mogą być przydatne w kontynuowaniu tej humanistycznej misji. Pytanie to nie jest nowe i było stawiane bez ogródek przez socjologów, takich jak Florian Znaniecki,
Robert Lynd, Edward Shils i inni. Jest ono jednak dostatecznie ważkie, aby nie zostało pominięte także w naszych rozważaniach.
Alchemik trzymany pod kluczem przez okrutnego księcia, który potrzebuje złota, i to szybko, niewiele ma widoków na zainteresowanie swego pracodawcy wzniosłą symboliką „kamienia filozoficznego". Socjologowie zatrudnieni w wielu agendach rządowych i w przemyśle znajdują się częstokroć w z grubsza tym samym położeniu. Niełatwo jest nadać walor humanistyczny badaniom mającym na celu określenie optymalnego składu załogi bombowca lub skłonienie snujących się po supermarkecie gospodyń domowych, aby sięgały po taki, a nie inny proszek do pieczenia lub też podsunięcie kierownikom do spraw personalnych najlepszych sposobów podkopywania wpływów związków zawodowych w jakiejś fabryce. Chociaż socjologowie zatrudnieni przy takich pożytecznych zadaniach mogą dowodzić ku własnemu zadowoleniu, iż nie ma nic etycznie wątpliwego w takich zastosowaniach ich rzemiosła, to upatrywanie w nich ducha humanizmu wymagałoby nieco ideologicznego tour de force[wysiłek]. Jednakże nie powinno się zbyt pospiesznie odrzucać możliwości, iż mimo wszystko zastosowanie socjologii w działalności rządowej czy przemysłowej może mieć pewien efekt humanistyczny. Na przykład rola socjologów w rozmaitych programach powszechnej opieki zdrowotnej, planowania dobrobytu społecznego, reorganizacji miast bądź w agencjach rządowych do walki z dyskryminacją rasową powinna powstrzymać nas przed pochopnym wyciąganiem wniosku, że zatrudnienie przez rząd musi oznaczać dla socjologa tępą niewolę we władzy politycznego pragmatyzmu. Nawet w odniesieniu do przemysłu można by wykazać, że najwybitniejsza i najbardziej dalekowzroczna myśl w dziedzinie zarządzania (szczególnie w sferze kierowania ludźmi) wiele zawdzięcza udziałowi socjologii.
Jeśli nawet socjolog może być uważany za figurę makiaweliczną, to jego zdolności mogą zostać użyte zarówno w nikczemnych, jak i w służących człowiekowi celach. Jeśli wolno tu posłużyć się nieco wybujałą metaforą, socjologa uznać można za condottierre percepcji społecznej. Jedni condottierri walczą dla ciemięzców, inni dla wyzwolicieli ludzi. Zwłaszcza jeśli rozejrzeć się zarówno poza granicami Ameryki, jak i w niej samej, można zgromadzić dostateczne podstawy do przekonania, iż dla tego ostatniego typu condottierre jest w dzisiejszym świecie miejsce. Sama zaś bezstronność socjologicznego makiawelizmu stanowi rzecz nie do zlekceważenia w sytuacjach, gdy ludzie rozdzierani są przez sprzeczne fanatyzmy, które mają jedną ważną cechę wspólną — ideologiczne zamroczenie w kwestii natury społeczeństwa. Kierować się motywem ludzkich potrzeb, a nie gigantycznych programów politycznych, angażować się selektywnie i oszczędnie, a nie poświęcać się totalitarnej wierze, potrafić współczuć i zarazem zachowywać sceptycyzm, starać się zrozumieć bez uprzedzeń — są to egzystencjalne implikacje socjologii, które często trudno przecenić we współczesnym świecie. W ten sposób socjologia zyskuje także ważność polityczną, nie dlatego, że ma do zaproponowania jakąś własną szczególną ideologię, lecz właśnie dlatego, że jej nie ma. Dla tych zwłaszcza, którzy rozczarowali się do płomiennych eschatologii politycznych naszej doby, socjologia może być pomocna we wskazywaniu możliwości zaangażowania politycznego nie wymagających ofiary z duszy i z poczucia humoru.
Jest jednak faktem, że w tym kraju większość socjologów pracuje w instytucjach akademickich. Prawdopodobnie nie zmieni się to w najbliższej przyszłości. Wszelka refleksja nad humanistycznym potencjałem socjologii musi tedy wziąć pod uwagę akademicki kontekst, w którym istnieje w znacznej mierze amerykańska socjologia. Wyobrażenie poniektórych uczonych akademickich, iż jedynie ci mają les mains sales [brudne ręce], którzy biorą swe pensje od organizacji politycznych i ekonomicznych, jest bzdurne i w istocie stanowi ideologię służącą usprawiedliwieniu ich własnego położenia. Po pierwsze, ekonomika współczesnych badań naukowych ma dziś taki charakter, że sam świat akademicki przenikają pragmatyczne interesy tych zewnętrznych wobec niego organizacji. Chociaż jest wielu socjologów, którzy nie wskoczyli do intratnego pociągu rządowej czy przemysłowej zasobności (najczęściej ku swemu wielkiemu zasmuceniu), to technika znana administratorom akademickim jako „odblokowanie funduszów" (bardziej złośliwe zwane „metodą pudełka cygar") gwarantuje, że również bardziej ezoteryczne profesorskie dociekania mogą się karmić okruchami sypiącymi się z rzeczonego pociągu obfitości.
Jednakże jeśli nawet skupimy się na ściśle rozumianym życiu akademickim, to socjologowie z akademickim kontraktem niewiele mają powodów do grania innym na nosie. Walka konkurencyjna na uniwersytecie jest częstokroć bardziej okrutna niż na przysłowiowej Madison Avenue, jeśli nawet jej zjadliwość jest kamuflowana przez uczone kurtuazje i oddanie pedagogicznemu idealizmowi! Jeśli ktoś spróbuje przez dziesięć lat walczyć o przejście z trzeciorzędnego college'u do któregoś z prestiżowych uniwersytetów lub jeśli przez tyleż lat będzie się starał w jednym z tych ostatnich osiągnąć profesurę nadzwyczajną, to humanistyczny poryw socjologii dozna w jego osobie przynajmniej równie silnego wstrząsu, jak by to się stało pod egidą nieakademickich pracodawców. Będzie pisał to, co ma szansę opublikowania we właściwych miejscach, będzie się starał spotykać z ludźmi zbliżonymi do źródeł akademickiego poparcia, będzie uzupełniał luki w swej biografii z tą samą polityczną wytrwałością jak byle młodszy kierownik na dorobku, będzie wreszcie skrycie nienawidził swych kolegów i studentów całą mocą wspólnego uwięzienia. Tyle o akademickich uroszczeniach.
Pozostaje mimo to faktem, że jeśli socjologia ma charakter humanistyczny, to musi się on przejawić w środowisku akademickim, choćby tylko z powodów statystycznych. Twierdzimy, bez względu na wyrażone właśnie niepochlebne uwagi, że jest to możliwość realna. Uniwersytet swoją wrażliwością na niebezpieczeństwa kuszenia ze strony możnych tego świata przypomina Kościół. Jednakże gdy pokusa okaże się nieodparta, u ludzi z uniwersytetu, podobnie jak u duchownych, rozwija się kompleks winy. Stara zachodnia tradycja uniwersytetu jako siedziby wolności i prawdy, tradycja utwierdzona zarówno krwią, jak i atramentem, potrafi dochodzić swych roszczeń wobec nieczystego sumienia. l właśnie w ramach tej trwałej tradycji akademickiej humanistyczne porywy socjologii mogą w naszej współczesnej sytuacji znaleźć przestrzeń życiową.
Oczywiście problemy, które wyłaniają się w związku z tym, są odmienne w wypadku wyższej uczelni nastawionej na kształcenie nowej generacji socjologów oraz w wypadku studium na poziomie niższym niż akademicki. W pierwszym wypadku problem jest względnie łatwy. Naturalnie piszący te słowa jest przekonany, że rozwijana tutaj koncepcja socjologii powinna zostać uwzględniona w „formacji" przyszłych socjologów. Implikacje tego, co zostało powiedziane o humanistycznym wymiarze socjologii, są dla programów akademickich w tej dziedzinie oczywiste. Nie miejsce tu, aby je rozwijać. Dość powiedzieć, że celem, jaki w związku z tym popieramy, jest pogłębianie ogólnego wykształcenia humanistycznego kosztem technicznego profesjonalizmu. Bezspornie koncepcja socjologii jako dyscypliny określa poglądy na to jak powinni być kształceni socjologowie. Jakakolwiek bvłaby jednak ta koncepcja, zawsze będzie można ja zastosować tylko do ograniczonej grupy studentów. Nie każdy, chwalić Boga, może sie stać skończonym socjologiem. Ten, kto może — jeśli przyjmiemy powyższe argumenty — będzie musiał zapłacić cenę rozczarowania i znaleźć swą własną drogę w świecie, który żyje mitem. Powiedzieliśmy dość, aby pokazać, w jaki sposób naszym zdaniem jest to możliwe.
Sprawy mają się oczywiście inaczej w wypadku college'u na niższym poziomie. Tylko bardzo nieliczni spośród uczniów socjologa, który tam naucza (a robi to większość socjologów), podejmą w przyszłości w szkołach wyższych studia tego właśnie przedmiotu. Jest nawet prawdopodobne, że uczyni tak niewielu z tych, którzy obrali socjologię jako przedmiot kierunkowy, podejmując wkrótce zamiast kontynuowania studiów pracę w sferze socjalnej, w dziennikarstwie, w sferze zarządzania przedsiębiorstwem czy w niezliczonych innych zawodach, w których „przygotowanie socjologiczne" jest poczytywane za użyteczne. Socjolog, który naucza w jednym z wielu przeciętnych college'ów, który spogląda na grupy młodych mężczyzn i kobiet desperacko nacelowanych na mobilność społeczną, który widzi ich walkę o awans w warunkach systemu kredytowego i nieustanne spory o stopnie, który zdaje sobie sprawę z tego, że nie wzruszyłoby ich wcale, nawet gdyby czytał im w sali wykładowej książkę telefoniczną, jeśli tylko pod koniec semestru zostaną dodane do księgi rachunkowej trzy godziny kredytowe — otóż socjolog taki musi prędzej czy później zadać sobie pytanie, jakiż to zawód uprawia. Nawet socjolog wykładający w bardziej dystyngowanym środowisku, dostarczający rozrywki intelektualnej ludziom, których status jest rzeczą przesądzoną i dla których wykształcenie jest raczej przywilejem niż środkiem do osiągnięcia takiego statusu, może również stanąć przed pytaniem, co ta sytuacja ma wspólnego z socjologią, z jakąkolwiek jej dziedziną. Z pewnością w uniwersytetach stanowych i w college'ach lvy League znajdzie się zawsze kilku studentów, którzy rzeczywiście to wszystko obchodzi, rzeczywiście coś rozumieją, zawsze więc można uczyć, mając ich tylko na myśli. Na dłuższą metę jest to jednak zniechęcające, zwłaszcza jeśli ktoś ma pewne wątpliwości co do pedagogicznych pożytków płynących z tego, czego naucza. l to jest dokładnie to pytanie, które wrażliwy moralnie socjolog winien sobie zadać w sytuacji początkowego nauczania akademickiego.
Problem nauczania studentów, którzy przychodzą do college'u, ponieważ potrzebują tytułu gwarantującego im zatrudnienie przez wybrany przez niech koncern, bądź dlatego, iż tego wymaga konkretna pozycja społeczna, łączy socjologów ze wszystkimi kolegami reprezentującymi inne dziedziny. Nic możemy się nim tutaj zajmować. Socjolog stoi jednak wobec szczególnego problemu, który jest bezpośrednio związany z omawianym poprzednio demaskatorskim, niszczącym złudzenia nastawieniem socjologii. Mamy prawo zapytać, dlaczego kolportuje on tak niebezpieczny towar intelektualny wśród młodych umysłów, które najprawdopodobniej źle zrozumieją i niewłaściwie zastosują punkt widzenia, który stara się im przekazać. Inną rzeczą jest podawanie trucizny socjologicznej zaawansowanym studentom, którzy poddali się już bez reszty nałogowi i który będą mogli w toku intensywnych studiów zrozumieć terapeutyczne możliwości ukryte w tej truciźnie. Inną zaś rzeczą jest beztroskie rozsiewanie jej wśród tych, którzy nie mają możliwości bądź skłonności do dalszego studiowania aż do momentu owego głębszego zrozumienia. Jakie ktokolwiek ma prawo do wstrząsania ugruntowanymi przeświadczeniami innych? Dlaczego uczyć ludzi dostrzegania nietrwałości rzeczy, które uważali za absolutnie pewne? Dlaczego wystawiać ich na niedostrzegalną erozję myślenia krytycznego? Dlaczego, słowem, nie zostawić ich w spokoju?
Przynajmniej część odpowiedzi kryje się w poczuciu odpowiedzialności i inteligencji nauczyciela. Do grupy studenckiej pierwszego roku nie zwraca się tak, jak by zwracało się do zaawansowanych uczestników seminarium. Inna cząstkowa odpowiedź mogłaby brzmieć: struktury oczywistości są zbyt solidnie ugruntowane w świadomości, aby mogły być łatwo podważone przez, powiedzmy, kilka wykładów dla drugiego roku. „Szoku kulturowego" nie wywołuje się tak łatwo. Większość ludzi nie przygotowanych na tego typu relatywizację ich oczywistego światopoglądu będzie unikało pełnego uświadomienia sobie jej implikacji i spojrzy na nią jak na interesującą grę intelektualną, którą można prowadzić na zajęciach z socjologii, podobie jak na zajęciach z filozofii można się zabawiać dyskutowaniem problemu, czy jakiś przedmiot istnieje, gdy się nań nie patrzy. A więc student będzie prowadził tę grę ani przez chwilę naprawdę nie wątpiąc w ostateczną ważność swej poprzedniej zdroworozsądkowej perspektywy. Ta cząstkowa odpowiedź ma pewne zalety, lecz wątpliwe, czy wystarczy ona jako uzasadnienie poczynań pedagogicznych socjologa, choćby dlatego że ma zastosowanie tylko wówczas, gdy jego nauki chybiają swego celu.
Twierdzimy, że nauczanie socjologii jest uzasadnione o tyle, o ile uznaje się, iż edukcja „wyzwolona" ma rzeczywisty, a nie tylko etymologiczny związek z wyzwoleniem intelektualnym. Tam, gdzie nie przyjmuje się tego założenia, gdzie edukacja pojmowana jest w kategoriach czysto technicznych lub profesjonalnych, niech socjologia zniknie z programu nauczania. Będzie się tylko kłóciła ze sprawną realizacją tego ostatniego, zakładając: oczywiście, że nie została wyjałowiona tak jak etos dydaktyczny obowiązujący zwykle w takich warunkach. Gdy jednak założenie to pozostaje w mocy, socjologię uprawomocnia przekonanie, że lepiej jest być świadomym niż nieświadomym oraz że świadomość jest warunkiem wolności. Osiągnięcie wyższego stopnia świadomości i wraz z nim wolności pociąga za sobą pewną sumę cierpienia, a nawet ryzyka. Proces kształcenia, który tego unika, staje się czysto techniczną tresurą i przestaje mieć cokolwiek wspólnego z cywilizowaniem umysłu. Twierdzimy, że w naszej epoce obowiązkiem cywilizowanego umysłu jest utrzymywanie kontaktu ze szczególnie nowoczesną, szczególnie aktualną formą myślenia krytycznego, którą zwiemy socjologią. Nawet ci, którzy nie odnajdą w tym zajęciu intelektualnym swego własnego prywatnego demona, jak to ujmował Weber, staną się skutkiem tego kontaktu nieco mniej zatwardziali w swych przesądach, nieco bardziej ostrożni w swym zaangażowaniu i nieco bardziej sceptyczni w odniesieniu do zaangażowania innych — i być może nieco bardziej wrażliwi w swych podróżach przez społeczeństwo.
Powróćmy raz jeszcze do obrazu teatru lalek, który wyczarowaliśmy poprzednio w naszych rozważaniach. Widzimy lalki tańczące na swej miniaturowej scenie, biegnące tu i tam odpowiednio do poruszeń nici, zgodnie ze scenariuszem swych rozmaitych rólek. Uczymy się rozumieć logikę tego teatru i sami odnajdujemy się w jego poruszeniach. Umieszczamy siebie w społeczeństwie i rozpoznajemy naszą własną pozycję tak, jak nam na to pozwalają ukryte nici, na których jesteśmy w nim zawieszeni. Przez chwilę uważamy się rzeczywiście za lalki. Później jednak zaczynamy rozumieć zasadniczą różnicę między teatrem lalek i naszą własną dramą. W odróżnieniu od lalek mamy możliwość zatrzymania się podczas ruchu, spojrzenia w górę i przyjrzenia się maszynerii, która nami porusza. W akcie tym kryje się pierwszy krok w stronę wolności. l w tymże akcie odnajdujemy ostateczne uzasadnienie socjologii jako dyscypliny humanistycznej.
[Peter L. Berger, Zaproszenie do socjologii, Warszawa 2004]
1