cum w iwcpuwcc
— A pan do kogo?
Odpowiedziałem, że szukam pana Baltazara Pękoslawskiego.
— A tak, mieszka w drugim wejściu, we frontowym mieszkaniu.
Rozejrzałem się po podwórku otoczonym z trzech stron domem, tylko
mały parkan odgradzał je od działek. Błyskawicznie badałem teren, szukając ewentualnego noclegu, jeżeli nie uda mi się znaleźć ojca. Pomyślałem sobie,że w najgorszym razie przenocuję w jednym z ogródków. Trzeba będzie tylko przeskoczyć parkan. Świadomość, że znalazłem miejsce na nocleg, poprawiła mi trochę samopoczucie. Po schodach wszedłem na wysoki parter, zatrzymałem się przed drzwiami, które mi wskazała dozorczyni. Na drzwiach była przymocowana mosiężna tabliczka z nazwiskiem Berkan. Byłem tak zmęczony i przygnębiony, że nawet nie pomyślałem o tym, że mój ojciec może być sublokatorem. Cofnąłem się, nie zapukawszy. Wychodząc, natknąłem się powtórnie na dozorczynię. Zdziwiona zapytała mnie:
— Co, nie zastał pan pana Baltazara? On przecież na ogół jest w domu o tej porze.
Odpowiedziałem, że na drzwiach jest nazwisko Berkan. Odpowiedziała:
— No pewnie, przecież on jest u Berkanów sublokatorem. Niech pan tam idzie i zapuka.
Stanąłem powtórnie pod drzwiami i zapukałem. Powoli drzwi się uchyliły. W szparze ukazała się głowa mojego ojca. Niebieskie, głęboko osadzone oczy patrzyły na mnie bacznie zza okularów. Staliśmy naprzeciwko siebie, nie wydając żadnego dźwięku. Nie dowierzaliśmy sobie. Staliśmy tak dłuższą chwilę, oniemiali z wrażenia. Gdy po jakimś czasie ojciec oprzytomniał, otworzy! szerzej drzwi i wciągnął mnie do mieszkania. Nie wymówiliśmy przez cały czas ani słowa. Patrzyliśmy jeden na drugiego. Ojciec zaprowadził mnie do swojego pokoju, nakazując mi na migi milczenie. Nie przestawaliśmy na siebie patrzeć W pewnej chwili poczułem, że łzy płyną mi z oczu. Mój ojciec też płakał. Stal na tle okna oblepionego czarnym papierem. Przy oknie stały sztalugi z rozpiętym płótnem. Widniał na nim obraz Chrystusa w białych szatach. Z jego serca wychodziły dwie smugi — biała i czerwona. Na dole był napis „Jezu, ufam tobie”. Obok, na podłodze, niedokończony obraz Matki Boskiej Częstochowskiej o brązowej twarzy, w złotej koronie. Na jej prawym policzku były dwa cięcia, na ręku trzymała dzieciątko Jezus. Naokoło stało jeszcze kilka niedokończonych obrazów i szkiców. W powietrzu unosił się zapach olejnej farby. Zapach, który mi tak dużo przypominał. Zapach, który mnie przenosił do mojego rodzinnego domu i szczęśliwego dzieciństwa. Na małym biurku leżało kilka szkiców, a wśród nich królował bochenek czarnego chleba. Obok, na małym papierku, kawałek masła, ser i brudny kubek po herbacie. Ojciec swoim wyra-
zistym wzrokiem i gestami nakazał mi milczenie. Wyciągną! z szufladki biurka cienko zatemperowany ołówek, tak dobrze mi znany z dzieciństwa. Wiem, że temperował go małym scyzorykiem. Gardził zawsze temperówkami i tymi, co ich używali. Na kartce papieru napisał mi swoim pięknym charakterem pisma: „Samuś, gdzieś ty był?”. Szepnąłem mu w ucho, że byłem w Treblince i pytam
0 Mamę. Pośpiesznie pisze, że Mama żyje. Na karteczce pisał dalej, że udaje niemowę ze względu na swój zły akcent. Był kilkakrotnie szantażowany przez chuliganów, którzy go po tym właśnie poznali. Tłumaczy mi dalej, że właściwie jego akcent nie jest żydowski, zaciąga z rosyjska—pamiątka po studiach w Petersburgu. Teraz jednak wszystko, co brzmi obco, kładzie się na karb żydostwa. Dlatego postanowił zaniemówić. Wydrukował sobie kartkę, że jest niemową. Nawet w jego fałszywej kenkarcie było napisane, że jest niemową. Szuka wśród swojego bałaganu na biurku i znajduje mały kartonik z napisem: „Przyjmuję zamówienia na portrety olejne ręcznie malowane z fotografii lub z natury. Ceny bardzo przystępne. Artysta-malarz niemowa. Mam tu portrety do pokazania. Warszawa ul... Nr... Jak się mówi do mnie nie bardzo głośno, to słyszę
1 rozumiem”. Na swojej karteczce tłumaczy mi znaczenie kropek. Adres dopisuje ręcznie, bo często zmienia miejsce zamieszkania. Tłumaczy mi jeszcze, że ostatnie zdanie dopisał, bo ludzie tak mu krzyczeli do ucha, że bał się, że naprawdę ogłuchnie. Po drugiej stronie kartki ten sam napis w języku niemieckim. Pisze mi dalej na kartce, że maluje święte obrazy. Ciągle przerywa pisanie i zapytuje o moje przeżycia i czy nie spotkałem gdzieś moich sióstr. Ruchem głowy zaprzeczam i szeptem, w kilku słowach opowiadam o sobie, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się o jego przeżyciach. Pisze dalej, że święte obrazy sprzedaje do sklepów z dewocjonaliami. O matce pisze, że „mieszka w małym miasteczku pod Łodzią. Pracu je jako robotnica w fabryce zbrojeniowej Norb-lina. Nie możemy mieszkać razem, bo Mama jest śledzona. Przyjeżdża co dwa tygodnie. W tym tygodniu już była. Jutro wyślę jej telegram, żeby natychmiast przyjechała”. Jego ręka biegnie szybko po białym papierze. Ruchem ręki pokazuje mi, że pod drzwiami podsłuchują. Rozumiejąc jego obawy, zacząłem głośno mówić:
— Panie Pękosławski, cieszę się, że pana odnalazłem. Moi rodzice serdecznie się panu kłaniają. Właśnie kilka dni temu mówiliśmy między sobą, że dobrze by było, gdyby pan zrobił portrety całej naszej rodziny. Tęsknimy ws2ys-cy za panem. Dobrze, że pan jest w Warszawie.
Wygłaszałem ten dumy monolog, a tysiące myśli tłoczyło się w mojej głowie. Bez przerwy patrzymy jeden na drugiego i łzy płyną nam z oczu. Po jakimś czasie wychodzi z pokoju i powraca po długiej chwili z dwoma kubkami herbaty. Jego ręka ponownie wodzi po papierze: „Rozmawiałem z gospodynią i jej