Niewspółmierni
cza w sieci) i można go błyskawicznie przeszukać nawet po najodleglejsze krańce. Jednakże krajobraz intelektualny, który widać przez okno wyszukiwarki, jest płaski - jeszcze bardziej płaski niż spłaszczone hierarchie, jakie korporacje przemysłu naukowego miały sobie stworzyć dzięki spontanicznej organizacji1. Odnajdujemy Gub nie) słowo kluczowe; pojawia się na stronie, która jest odwiedzana częściej lub rzadziej, bo odsyła do niej więcej lub mniej linków umieszczonych na innych stronach; słowo kluczowe jest bardziej lub mniej powiązane z innymi słowami kluczowymi i plasuje się wyżej lub niżej w rankingach wyznaczanych przez algorytm, który zależy od zachowań innych użytkowników Google. Kolejność rezultatów wyszukiwania może jednak przetasować reklama. Czytelnikowi, dla którego obcowanie z literaturą było dotąd śledzeniem argumentacji i ustalaniem, które spośród sądów są podporządkowane innym sądom - i którym; które pisarskie posunięcia są znaczące, a które to ustępstwa na rzecz konwencji, które mają charakter wyjaśniający, a które to dygresje; które zakręty i korytarze trzeba wybrać, żeby przejść z jednego punktu do innego w tym pałacu pamięci, jakim jest przeczytana i zapamiętana książka - takiemu czytelnikowi strona z podanymi przez Google wynikami wyszukiwania na znany mu temat może się wydać kubistycznie spłaszczona i poprzez swoje braki eksponować (czasem wręcz tym wyraźniej) płycizny, zaciemnienia i sugestie niemające nic wspólnego z tematem. Lecz pokolenie, które przyzwyczaiło się do używania Google w charakterze podręcznej encyklopedii i słownika, nie widzi w tym nic kubistycznego.
Google pozycjonuje świat tekstów w sposób, jakiego studia kulturowe mogłyby mu tylko pozazdrościć: wreszcie żadnego tam już „uprzywilejowywania” czy estetyzowania, tylko same „wyniki”! Pomysł, że szerszy kontekst załatwi sprawę problemów hermeneutycz-nych - założenie, na którym opiera się cała googlemania - przyjmuje za pewnik, że tekst i kontekst współegzystują „naprawdę”, na jakąś przedkrytyczną modłę, co umożliwia pozytywistyczny sposób lektury. Ale czy w takim pozytywistycznym otoczeniu można zadawać właściwe pytania? Czy jesteśmy skazani na błądzenie w gąszczu ilościowych, a nie jakościowych odsyłaczy, proponowanych przez Google, albo w świecie narzuconych z góry przez Yahoo! kategorii, które przechodzą w narzucone z góry podkategorie?
Literatura, ze swoją niską przepustowością i wymaganiem, żebyśmy się dostosowali do jej wolnego tempa i spierali o każde słowo, irytuje ekonomię informacji, dla której więcej danych i szybszy dostęp to jednoznaczne pozytywy. Badanie socjologiczne, w którym n jest trzykrotnie większe niż w innym badaniu, będzie bardziej wiarygodne - w pewnych granicach; słownik historyczny broni się lub nie w zależności od wielkości wykorzystanego korpusu tekstów; natomiast antologia trzystu wierszy czeskich niekoniecznie będzie trzykrotnie lepsza literacko albo bardziej reprezentatywna niż antologia zawierająca sto wierszy. Literatura w obcym języku stwarza kolejny tor przeszkód dla przekładu tekstu na dane. Zadanie kom-paratysty będzie w coraz większym stopniu polegało na tym, żeby pokazać, dlaczego gra jest warta świeczki2.
Ktoś kiedyś powiedział, że il n’y a pas de hors-terte3, i został przez to otwarcie wyśmiany. Przekład, który mówi, że „nie istnieje nic poza tekstem”, nie wyjaśnia wiele; teza brzmiała raczej, że „nie istnieje żadna pozatekstowa, wklejona ilustracja [planche hors-texte\, do której mógłbym cię odesłać, żaden kamień, który mógłbym polecić ci kopnąć, które nie podlegałyby logice tekstu lub nie poświadczały jego stanu” - była tyleż skromna, co powszechnie przyjęte wytłumaczenie [tranślation] przesadzone4. Nowe pokolenie me-
— ■ 237
Na temat płaskości wypowiada się F. Jameson, zob. idem: Postmodernism or the Cultural Logic of Late Capitalism, Durham, N.C.: Duke University Press, 1991, s. 6,16. Tytuł mojego eseju, zapewne godny potępienia przejaw informacyjnego dandyzmu, został obmyślony tak, żeby utrudnić wyszukiwanie według słów kluczowych.
Por. z opinią F. Morettiego, który w Conjectures on World Literaturę (s. 56-57) broni „dalekiego czytania, czytania z drugiej ręki”.
J. Derrida, De la grammatologie, Paris: Minuit, 1967, s. 227. [W kanonicznym polskim przekładzie B. Banasiaka zdanie to brzmi Nie istnieje poza-tekst. J, Derrida, O gramatologii, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 1999, s. 217 - przyp. tłum.]. Smutek tropików C. Lśvi-Straussa, analizowany przez Derridę, na stronie tytułowej chlubi się posiadaniem 62 illustrations hors-texte de Vauteur,
Nieporozumienie to jest skutkiem tyleż przekładu [ang. There is nothing out-side the tetf], co jego recepcji i własnej popularności. Gdyby (amerykańscy) czytelnicy nie byli skłonni widzieć w dekonstrukcji solipsyzmu opierającego się na samym tekście, te kilka słów nigdy nie zrobiłoby takiej kariery. Tłumacze popełniają pomyłki, błądzi) też czytelnicy. 1 jedni, i drudzy nie mąją wpływu na to, co z tego wynika.