152 WACŁAW BERENT
wyni płaszczu i w małej wełnianej czapeczce na głowie krzątał się o walizki: ptak przelotny gotów był do wędrówki.
— Jesteś pan? — witał Borowskiego niedbale, zajęty bardziej swą walizką i portierem.
Na Borowskiego mrozem powiało od tej twarzy. Przed chwilą jeszcze oczekiwał tego spotkania jak wyzwolenia; zdawało mu się, że wycieńczony padnie w czyjeś ciepłe ramiona, co go obejmą, wesprą, sił i otuchy dodadzą.
— Panie, jak oni tu zdzierają! — skarżył się Turkuł. — Rzeczy pojadą omnibusem; my mamy czas, pójdziemy pieszo, opowiem panu po drodze jego rolę w Przeznaczeniu.
Ujął go pod ramię i wyprowadził na ulicę. Płacąc napiwek groomowi1, rozpoczynał swą opowieść:
— Widzisz pan, w moim Przeznaczeniu główną rolę ma młody artysta. Pan czujesz miłość artysty? Bon!2 sztuka— kobieta? — problem! — (Przyparł łokcie do siebie i ścisnąwszy mocno kułaki balansował nimi w napięciu.) — uoyons!3 — pasuje się. (Otwartą dłonią przeciął w powietrzu jak siekierą.) — Przepołowił serce! Połową kocha, połową^ tworzy. Czy pan potrafi oddać tę połowiczność, tę szczątkowośc we wszystkim, co człowiek myśli, kocha, czuje, tworzy? Te... te niepodociągane struny, te zgrzyty, tę atmosferę ułudy... Bon! I zjawia się, widzisz pan, ta fatalna nuta bezwiednego fałszu w stosunku obojga. Projekty! projekty! Czy wiesz pan, jak potężnie marzą improduktywy?... Zaczyna pić, zaczyna kochać mocniej, cela veut dire4: namiętniej. A potem ta tęsknota do harmonii uczuć, myśli, marzeń, czynu; ta potrzeba złączenia f zlani a, stopienia w jedną całość sztuki—kobiety — uoyons, mój problem!... Zaś ona — taka mała polska kobietka. Pan zna ten genre*ek5. Bon! — Otóż...,
— Otóż — przerwał niecierpliwie Borowski — ten pański artysta porzuca kobietę.
— Nie. On ją tylko połowicznością swej natury i lepszą cząstką swego ja wprowadza bezwiednie w świat smutku, rozmarzenia, potrzeby ofiary. Ona dobrowolnie ustępuje z drogi.
— Dokąd? — Borowski zatrzymał się na ulicy.
— W grób.
— Jezus Maria!...
— Mocne w koncepcji? — co? O, ja zawsze mocno piszę. — Turku! nie zdawał sobie sprawy, że człowiek, do którego mówi, jest tak własnymi ranami obolały, że każde dotknięcie kurcz trwogi wywołać w nim musi.
— Widzisz pan — tłumaczył Borowskiemu dalej — przeznaczenie powiodło go kołem i rzuciło na wpół żywego tam, gdzie go mieć chciało. I teraz dopiero — tworzy!
Z kolei zatrzymał się Turkuł i wyrzucił dłoń w górę.
— Ars triumphans!° — wołał.
Borowski zaśmiał się gorączkowo.
— Panie Turkuł, czy tak mocno stoi się w życiu na trupie?
— Ręce splótł na głowie i w gorączkowym śmiechu zataczał się na ulicy. — Ludzie, do czego wy dziś dochodzicie!
— Jak to do czego? Kapitalne wnętrza ludzkie wyciągamy!
Borowski śmiał się wciąż.
— O, ja to panu zagram! Ja to świetnie zagram. Cha!* -cha!... Panie Turkuł, jakże to Muller śpiewał w kawiarni? „W tym naszej sztuki smak, naszego życia sens!” Cha!-cha'
— Borowskiemu spazm gardlany zerwał śmiech. — Panie, jakie krwawe są te nasze wnętrza, w których pan piórem dłubiesz po nocach, powróciwszy zapewne z tynglu lub zamtuza6 7... I ja, i ja już wstąpiłem nogą na czyjeś piersi! Tylko jeszcze mi się to rusza, jeszcze drga i żyje! Jeszcze mnie te drobne ręce rozpacznie... Boże mój!...
Turkuł wtłoczył ręce w kieszenie i spoglądał na niego spode łba.
eroom (ang.) — chłopiec usługujący.
bon (fr.) — dobrze.
® uoyons! (fr.) — oto! \J/ rv
cela veut dire (fr.) — to znaczy. ę
® genre (fr.) — styl; tu: ten typ postaci. /\v*~ ^'
(łac.) — sztuka triumfująca.
zamtuz (arch.) — dom publiczny.