Spojrzenie, które posiał Bronowi, błyszczało jak świeżo zaostrzona klinga.
Aż się odsunęłam, ale nim zdołałam się w pełni wyprostować, Fred patrzył już zwyczajnie. Ledwo udało mi się przekonać, że stwierdzenie Maxa, iż chętnie pomoże w rozmowie, nie znaczyło tego, co pomyślałam. Bron i Fred uścisnęli z Maxem dłonie i uznałam, że jednak pierwsze wrażenie było słuszne. Wszyscy trzej byli jak obnażone miecze, gotowi do bitwy.
Było mi prawie szkoda Reginalda.
Po tej jednej wizycie więcej Reginalda nie widzieliśmy i pozwoliliśmy sobie o nim prawie zapomnieć. Od czasu do czasu męczyła mnie jakaś myśl na jego temat, ale nigdy tak, żebym coś w tej kwestii zrobiła. Pozostali zachowywali się podobnie. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, tak mniej więcej. A może to z powodu teatrzyku rowerowego.
Na razie składały się nań długie nocne rozmowy, spotkania techniczne, marudzenie na temat oświetlenia i jęki nad kostiumami. Zabierało nam to potwornie dużo czasu, ale nie było to złe. Zupełnie jakbyśmy właśnie po to przybyli do Krainy Magii i chcieli dać najlepsze przedstawienie dla naszej nowej widowni.
Nicholas martwił się możliwością przenoszenia świateł. Max i Łucja żałowali, że zostawili w tamtym świecie komputer i musieli wrócić do staroświeckich biletów i metod obliczeń. Floss klęła cicho na temat sięgających kostek sukni, które na pewno będą się wkręcać w łańcuchy, czego zupełnie nie mogłam zrozumieć. Skąd te suknie, skoro nawet jeszcze nie wiedzieliśmy, co mamy grać? Ale taka już była Floss. Tonio wędrował
139