PAŁUBA
ny, jego panaceum. Ona była mu zastępczynią .„prawdy”, której już nie potrzebował, posiadłszy niby cel wszelkich prawd; tak samo była lekarstwem przeciw przykrościom zewnętrznym, np. z powodu Gasztolda i Oli, opisanym w rozdziale XII. Nie zawadzi też nawiasem zwrócić uwagę na jedną małą różnicę: że Strumieński pieścił się czasem Angeliką samą, a czasem tylko historią jej, jedno było ucieczką, drugie przyjemnością.
Taki sposób życia nie przeszkadzał kochankowi swTej zmarłej żony oddawać się zwykłym zajęciom, nie wyrzucał go z toru, nie kłócił go z nikim — toteż ) [234] Strumieński, zawdzięczając mu nową dumę, miano
wał go swoim „życiem podziemnym”. Uważał się za legendowego mędrca, który chodzi z diamentem w głowie — a artyzm życia zasadzał teraz na tym, żeby żyć między ludźmi, nie zdradzając się ze swoim bogactwem.
Wprawdzie były drobne nieforemności w tym szczęściu, np. gdy ono przechylało się w stronę tęsknoty. Widzieliśmy, jak sobie radził fantazją, ale też wracało mu do pamięci wiele szczegółów o Geii, nie przeczutych podówczas dobrze, nie wyzyskanych, nie dopowiedzianych niejako — szczegółów*, które mu się teraz wydawały przepięknymi. Zaokrąglał je w swym opisie, uzupełniał, ale nie zawsze udało się pamięć oszukać, czuł zanadto dobrze niezgodność opisu z rzeczywistością i bolał nad bezsilnością sw7ej tęsknoty. W tymże czasie on, który w okresie żałoby forsow*ał sny o Angelice, zaczął coraz częściej śnić o niej. Fluktuacje snów są dziwnym a nieobliczalnym zjawiskiem. Widocznie tak jak w* czasie pierw-
szej próby w głąb śnił sceny z dziecięctwa, tak teraz epoka pożycia z Angeliką była niejako drugim dziecięctwem, które zajęło miejsce tamtego, skrystalizowała się w duszy jako materiał na sny, i sny te wylatywały niespodzianie jak z puszki Pandory. Strumieński z radosnym biciem serca widział w nich przeznaczenie, zrządzenie, bliskość Angeliki, nazywał je wskazówką losu. Między zabiciem niegdyś psa w lesie a nową swoją raną, która cofnęła go na powrót w „życie podziemne”, upatrywał jakiś tajemniczy związek. Znowu zaczął rozmyślać o wywoływaniu duchów — ale wkrótce sny minęły, rozpierzchły się i nie wracały. Pożegnał je z westchnieniem i pewną rozpaczą, ukrywaną przed samym sobą, i prowadził dalej swe oficjalne „życie podziemne”. O duchach rozmyślał wciąż — ale wszedł już na tory teoretyczne, mówił np.: ponieważ czujemy potrzebę duchów, więc one muszą istnieć. Był to kulawy dowód scho-lastyczny, albowiem essentia (albo raczej cupiditas, voluntas) alicuius rei non involvit eius existentiam (definicja, a raczej pożądanie, chęć jakiejś rzeczy nie stanowi o jej istnieniu).
Nieforemnościami nazwałem to. Ale w ten sposób zajechał po kryjomu do Strumieńskiego