mmi
ni imi i ii ■■■ii
Jednak teatr jest tylko jedną z form sztuki żywej, sztuki integralnej. Teatr posługuje się ciałem do celów intelektualnych (jeśli nie błahych) i tak wyraźnie skłania się do tego, co nazwaliśmy znakipm, że często wręcz myli się z nim, co jest gwałtem dokonywanym na żywym ciele, które ma być wyrazem i które w ten sposób zostaje ujarzmione. Musimy więc — co jest zupełnie oczywiste — podporządkować tej ekspertyzie nawet ideę sztuki dramatycznej, jeśli chcemy przyznać jej określone miejsce w naszej kulturze artystycznej i nadać jej jakieś imię. Wówczas, być może, sztuka ta dotychczas traktowana jak bękart, słaba i chwiejna, znajdzie dla siebie dostateczne usprawiedliwienie, solidną podstawę, która znacznie zwiększy jej wartość i potęgę, zabraniając używania pustych błyskotek, w które tak niefortunnie się stroiła. Już teraz możemy przewidzieć, że sztuka dramatyczna będzie traktowana jako specjalne zastosowanie sztuki żywej, coś na kształt tego, czym sztuka dekoracyjna jest wobec sztuk plastycznych czy malarstwa; za jej pośrednictwem będziemy mogli ciągle na nowo przekonywać się, że ostatecznie istnieją tylko sztuki dwojakiego rodzaju: nieruchome i ruchome; sztuki piękne (również literatura) i sztuka żywa. Wyjątkowa pozycja muzyki polega na tym, że znajduje się ona pośrodku między dwoma rodzajami sztuki. Skończymy więc być może z anarchią. Stając na przykład przed obrazem, krytyk będzie mógł, będąc pewny, że zostanie zrozumiany, ograniczyć się do następującego stwierdzenia: „Trudno pojąć, dlaczego artysta w ten sposób unieruchamia przedmiot, ponieważ linie nie mają kontekstu”. Albo, czytając coś: „W tym opisie nie można nic zobaczyć ani uchwycić; słowa zdają się poruszać i książka staje się przyciężka”. Albo a propos jakiegoś dzieła sztuki żywej: „Tutaj autorzy zdradzają zbyt ostentacyjną skłonność do nieuzasadnionych ozdobników”. Albo jeszcze: „Źródłem tych ewolucji nie jest już czysty wyraz, mimo to wykonawcy starają się utrzymać je poza znakiem. Błędem, który popełniają, jest zbyt oszczędne używanie światła, co powoduje niedosyt słowa”.
Lekceważenie hierarchii, którą narzuca sztuce żywe ciało, wciągnęło całą naszą kulturę artystyczną w anarchię i niestałość. Coraz goręcej pragniemy, aby ciało stało się podstawą życia arty-
stycznego; podobnie jak gdzie indziej tak i w tej dziedzinie ruch stał się narzucającą się potrzebą, każda forma sztuki chce go wyrażać za wszelką cenę (Bóg jeden wie, często, za jaką!), jedna narusza domenę innej i najczęściej to, co z grzeczności nazywamy „poszukiwaniami” artysty, oznacza w efekcie wysiłek twórcy, chcącego wydostać się poza obręb swojej sztuki. Jesteśmy pewni, że ciało w ruchu przekształcone pod wpływem muzyki w prawdziwe dzieło sztuki potrafi samo przywrócić wzajemne proporcje pozostałych elementów. Autor sam słyszał okrzyk znanego dramaturga na widok prościutkiego ćwiczenia rytmicznego wykonanego bezbłędnie i z powagą: „Ależ wobec tego nie mam już po co pisać!” Ochłonąwszy nieco, dramaturg będzie niewątpliwie pisał dalej, tyle że świadom, co może zdziałać, a przede wszystkim, z czego musi zrezygnować. Oglądając owo ćwiczenie, inni artyści niewątpliwie wykrzykną to samo. Wróciwszy do pracowni, rzeźbiarz będzie niespokojnie poszukiwał tych swoich dzieł i szkiców, które unieruchamiają ów cudowny, poszukiwany i podziwiany ruch, szkiców, które w efekcie okazały się zupełnie nieprzydatne dla rzeźby. Architekt, którego wizje przestrzeni i proporcji ulegną nagłej modyfikacji bądź uściśleniu, nie potrafi już myśleć wyłącznie o murach i przedsionkach..., obraz żywego ciała będzie go nieustannie nawiedzał i odtąd tylko jemu, nieporównywalnemu ciału będzie składał w ofierze wszystkie swoje wysiłki.
Jeśli jednak już sam widok dała, dzida sztuki, potrafił wywrzeć takie wrażenie, cóż dopiero mówić o wpływie, jaki będzie miało artystyczne doświadczenie ruchu przez własne ciało twórcy. Architekt zapragnie — teraz już dla swojej własnej satysfakcji — określonego układu przestrzeni, odrzucając inny, który dawniej uważał za piękny i słuszny. A rzeźbiarz? Przymus zamknięcia w kamieniu owego ruchu, którego doświadczył na własnym ciele, stanie się czymś strasznym, niemal bolesnym, za co będzie się czuł głęboko odpowiedzialny; rygory syntezy, której od niego żąda zasada nieruchomości, będą coraz cięższe, a jeśli zapragnie żywo i plastycznie utrwalić choćby sekundę swojego szczęścia, odczuje to jak ironię przeszłości, której nie był świadom i którą odpychał z pogardą. Ale jeśli tego nie zrobi, da tym samym dowód nieporadności. Wpływ, jaki sztuka
13S