46
na wypiek na pasku, wyznaczono mu karę. Gdy Niemcy przyszli drugi raz myśleliśmy, że to „akcja” i uciekliśmy. Wtedy oni weszli na rozkopane podwórze, zabrali wszystkie nasze rzeczy schowane w kryjówce, no i oczywiście już się dowiedzieli, że tam jest schowek i z naszego planu nic nie wyszło. Ordnungsdienści opowiadali, że Niemcy podziwiali tę kryjówkę i mówili, że nigdy by jej nie odkryli.
Tatuś odciął mimo wszystko częśó kryjówki i zabezpieczył, lecz nikt mu nie chciał w tym pomagaó, bo nie wierzono, że to może się jeszcze na coś przydać.
Teraz tylko oznaka R. chroniła Żydów. Tatuś postarał się o tę oznakę. Pierwszego dnia szóstej „akcji” wyszedł na miasto, zatrzymano go, ale puszczono, bo miał R. Na drugi dzień przyszedł zobaczyć co się dzieje z nami i w domu zastał Niemców. Było u nas dużo mąki, tatuś chciał się wykupić, dał Niemcowi 1500 zł, ale ten kazał mu mąkę zanieść na policję. To wszystko opowiadał nam Żyd policjant, bo tatuś więcej nie wrócił. Ten Niemiec powiedział tam, że ten Żyd paskuje i chciał go przekupić, zdarł ojcu oznakę R. i kazał odprowadzić do kina. Tam trzymali ludzi jeden dzień, a następnego wywieźli pod rzeźnię i tam zastrzelili. Ale tatusia nie wzięli nawet pod rzeźnię, tylko zabili w kinie, a wszyscy mówili, że przyczynił się do tego ten cukiernik, co robił donosy. My w schronie o niczym nie wiedzieliśmy. Mamusia nie mówiła mi o tym jeszcze przez parę dni. Wujek aptekarz dał mamusi trzy porcje trucizny, na wypadek gdy będzie źle. Mamusia chciała żebyśmy od razu zażyli truciznę, ale nie chcieliśmy się na to zgodzić i powiedzieliśmy mamusi, że nie ma prawa nam tego zrobić, bo tatuś może jeszcze żyje.
Ciągle były „akcje”, ciągle ludzie się chowali.
Mamusia dowiedziała się o kryjówce w Dereżycach pod Drohobyczem. Był to obmurowany kocioł na zupę, w którym mogło siedzieć 10 ludzi. Mamusia zapłaciła stróżowi i mieliśmy tam zostać do końca wojny. Pewien Żyd przynosił nam jedzenie, ale już po tygodniu zabroniono Żydom chodzić po mieście, więc nie mógł dostarczyć nam niczego i musieliśmy wyjść stamtąd. Było nam tam bardzo niedobrze, brakło wody, powietrze skraplało się i padało na nas, przesiąknięte ropą. Gotowało się na prymusie, a o myciu nie było mowy, na załatwienie potrzeb było wiaderko, które się w nocy wylewało.
Wróciłyśmy do dzielnicy. Po jakimś czasie była łapanka. Chcieliśmy uciec do lasu, lecz po drodze napadli na nas polscy chłopcy, zaczęli rzucać kamieniami i uniemożliwili nam ucieczkę. Mama dała im pieniędzy i odczepili się od nas. Wracaliśmy do domu. Po drodze zatrzymała nas jakaś Polka i powiedziała, żeby nie iść do miasta, bo tam strzelają. Schowaliśmy się pod mostkiem. Było to na wiosnę, ale było strasznie zimno. Śliczny wiosenny dzień, z daleka widzieliśmy, jak się dzieci bawią. Co my wtedy czuliśmy! Chcieliśmy się już otruć. Powiedziałam mamusi, że gdy wrócimy do domu, pragnę się napić gorącej herbaty, a potem może się wszystko skończyć. Później z naszej kryjówki dostrzegliśmy, że Żydzi chodzą po ulicy. Wyszliśmy i okazało się, że Niemcy zastrzelili szpiega, i że tym razem wcale nie było „akcji” na Żydów. Napiłam się gorącej herbaty, ale chociaż mamusia i brat chcieli popełnić samobójstwo, ja już na to się nie godziłam, chciałam żyć, tak bardzo chciałam żyć. Tak pięknie było dookoła. Teraz mogę opowiedzieć co przeżyliśmy, ale nie umiem wyrazić tego cośmy czuli. Mamusia zaczęła się starać o miejsce dla mnie u jakiejś Polki. Brat nie chciał i nie umiał siedzieć w kryjówce.