2. Mam wrażenie, że wykładowcy często zapominają o tym, że na sali, oprócz studentów, siedzą również studentki. W sytuacjach, jakie opisała Agnieszka Graff w kwiecie bez kobiet, byłam nie raz. I tak jak tamte studentki najczęściej milczałam, zdumiona, że ktoś na wykładzie, między opowieścią o buncie Żeligowskiego a pokojem w Rydze, odważył się opowiedzieć seksistowski dowcip czy wspomnieć o tym, za jak wielkiego antyfeministę się uważa.
Oczywiście wiem, że wiele się zmieniło, odkąd kobiety mogą studiować. Jednak na Uniwersytecie Szczecińskim są ciągle kierunki (dodam - humanistyczne), na których wykładowcy nie znają słowa „gender”, a Płeć mózgu jest podstawową lekturą, z którą nie można dyskutować, bo przecież „kobiety są głupsze”. Przeglądając indeks, zawsze się dziwię - dlaczego brak w nim imienia matki, za to jest imię ojca? Może więc dopóki nie zostaną wpisane imiona matek w indeksy studentów i studentek, współczesny uniwersytet nie będzie uwzględniał różnicy płci.
Alicja Rucińska
1. Słowo „czytam” w pierwszej chwili nasuwa mi na myśl książkę, ewentualnie gazetę. Ale jeżeli mówię genderowo, to muszę myśleć o całym świecie. O słowach słyszanych w mediach, o sytuacjach przytrafiających się mnie i moim znajomym. Staram się czytać genderowo świat. Czasem to oznacza, że „czepiam się”, czasem po prostu jestem wrażliwsza, a czasem wściekła i bezsilna. Dzięki temu mam nadzieję, że widzę więcej, wiem więcej, bo przecież przyjmuję nową perspektywę patrzenia. Stoję na wzgórzu zwanym płeć albo patrzę przez okno zwane kultura - ale wtedy mam tę przewagę, że wiem o ramie okna, która zawęża kadr. Dlatego czasem można się niebezpiecznie wychylić. Genderowe czytanie świata nie daje mi popularności. Nie mogę genderowo pisać tekstów dziennikarskich. Nie mogę poprowadzić lekcji w szkole z perspektywy jawnie gende-rowej. Genderowe czytanie daje mi jednak niezbędny dystans i tarczę przed seksistowskimi kawałami (wiem, że mnie wkurzają, a nie ranią czy żenują), obyczajowością godzącą w podstawowe prawa jednostki (np. widzę podwójny absurd zdania: 70 procent Polaków twierdzi, że homoseksualiści nie powinni mieć prawa do kontaktów seksualnych) i przed nudną lekturą z tak zwanego kanonu.
2. Jedyny współczesny uniwersytet, z jakim mam styczność, to Uniwersytet Szczeciński. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak w obecnym systemie mogłaby być brana pod uwagę perspektywa płci na uniwersytecie, skoro nie jest brana pod uwagę w prawie żadnej dziedzinie życia publicznego. Na Uniwersytecie Szczecińskim są sami studenci. Nie ma ani jednej studentki i na nic się tu zdadzą tłumaczenia językoznawców. Obecność formy żeńskiej i męskiej w języku polskim powinna obligować do używania obu, w zależności od sytuacji. Na Uniwersytecie Szczecińskim ponadto, mimo najszczerszych chęci części kadry filologii polskiej, nadal studentki i studenci spotykają się z natrętnie wmontowywanym w psychikę stereotypowym spojrzeniem na płeć. Na wielu kierunkach dziewczyny spotykają się z opinią, że na studia przyszły znaleźć męża, a przy otrzymywaniu zaliczenia mogą usłyszeć: „Taka piękna kobieta to musi mieć u mnie piątkę” albo , Jajestem pies na kobiety, to już pani dam to zaliczenie”. Może to jest ta perspektywa płci?
Zdarzają się podczas wykładów (przy sali pełnej kobiet) obraź-liwe dla nich żarty. I można by wyliczać jeszcze takie szczegóły jak zaplecze socjalne, które u nas kuleje (to raczej brak pamięci o ludzkiej fizjologii). Ważna i drażniąca jest dla mnie też sprawa programów nauczania - zwłaszcza na kierunkach ze specjalnością pedagogiczną. Brak w programach perspektywy płci jest o tyle dramatyczny w skutkach, że przenosi się na szkoły, w których tacy „zu-niwersalizowani” nauczyciele i nauczycielki potem uczą.
3. Tak naprawdę to boję się genderowego spojrzenia na życie. Bo zabiera spokój i burzy wewnętrzną harmonię. Bo zaczynając zwracać uwagę na pewne szczególne aspekty świata, mam wrażenie,
251