CO SIĘ DZIEJE PODCZAS PRÓB NA MIEJSCU
Zapoznajemy się z tym miejscem. Może i zuydaje się to głupie, ale głupie nie jest. Przyzwyczajamy się do miejsca, a ono do nas. To brzmi trochę zabawnie.
I może słusznie.
Jest mnóstwo zajęć związanych ze światłami, magią prądu i oczywiście tą prawdziwą. A tym zajmuje się naturalnie Floss.
Wieszamy i przywiązujemy co trzeba, ustawiamy, a potem możemy już zacząć pracować nad sztuką.
Tak więc próby na miejscu, w fabryce czekolady. Praca tam była zupełnie jakby ktoś co wieczór położył ci na poduszce pralinki z ciemnej czekolady.
Sufity były tak wysokie, że dało się z nich zwieszać różne rzeczy, a zarazem na tyle niskie, by zapewnić dobrą akustykę. Było też mnóstwo przestrzeni, gdzie ustawiliśmy długie rzędy starych krzeseł wypożyczonych z Garderoby do Wynajęcia. Było nawet małe atrium, w którym Max rozstawił kasę.
Ale nawet gdybyśmy nie mieli tych cudownych zapachów i wspaniałych dodatków, to i tak by się tam doskonale pracowało. Fabryka była jak stałe miejsce, w którym rozstawiasz swój stragan. Po kilku dniach zauważyłam, że zostawialiśmy rupiecie na miejscu, zamiast zabierać je ze sobą do domu.
Pewnego wieczoru Floss zostawiła część kostiumu kurczaka. Nicholas, który robił coś niesamowitego z elektrycznością, krzyknął:
- Floss. Kostium!
Spojrzała na niego przez ramię.
- Co? Nie szkodzi. Zamknij przed wyjściem. Nikt ode mnie z rodziny nie lubi wyważać drzwi. Za dużo
roboty. A to wyklucza większość przestępców z mojej strony. I będzie dobrze.
Jej słowa sprawiły, że zapytałam:
- Floss, a właściwie czym zajmuje się twoja rodzina?
- Władaniem. - Wzruszyła ramionami, a ja nawet nie pomyślałam, że to wymijająca odpowiedź.
Ale dzięki tej wymianie zdań pomiędzy Floss a Nicholasem po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że zajęliśmy się zupełnie innym rodzajem przedstawienia Banitów. Przypomniałam sobie tamten deszczowy wieczór z pizzą i zaczęłam się zastanawiać, czy słowa Lucji jednak czegoś nie zmieniły. Spojrzałam na Tonią, próbując nie zdradzać swoich myśli. Wyglądał na szczęśliwego, może nawet szczęśliwszego, niż widziałam go kiedykolwiek wcześniej. Właśnie w tym momencie minął mnie Max i jakby czytając mi w myślach, powiedział:
- Dobrze go takim widzieć. Łucja miała rację.
A potem poszedł do Nicholasa i rzucił mu przedłużacz zwinięty w tak gruby zwój, że musiał być długości Amazonki.
To pewnie był jeden z najbardziej relaksujących dni prób, jaki kiedykolwiek się zdarzył. Zadziwiające, co może dać prawdziwe poczucie przynależności do miejsca. Kiedy zaczęliśmy próby kostiumowe, czuliśmy się tak, jakbyśmy je mieli już od dwóch tygodni. A potem zostały dwa dni do premiery. Choć nie zmieniliśmy nic na ulotkach, informacje jakoś do ludzi docierały. Przychodzili widzowie i to tacy, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, co było budujące. Kochaliśmy naszych stałych bywalców, ale nowi ludzie dowodzili, że robimy coś dobrego. Ci nowi zainteresowani Banitami zaglądali przez okna, a ich palce i oddechy rysowały wzorki na
43