-Yo no se, querida. Może... z jedną na tydzień? — odpo wiedział, zanim Don spiorunował go wzrokiem.
— To nie jest konieczne!
— Myślę, że jest - stwierdziłam ostrym tonem. — Przyj mijmy jedną na tydzień. To ponad dwieście kobiet w cią gu czterech lat, odkąd tutaj pracuję. Tak przy okazji, Juan jesteś dziwkarzem. Ale ile z nich starannie prześwietliłeś, by się upewnić, że żadna nie jest służką ghula albo ni* cierpi na syndrom Renfielda. Wy, seksistowskie dupki, tylko mnie wzywa się na dywanik, żebym się tłumaczył.i z tego, z kim się umawiam! Mam dość tej małej pog;i danki umoralniającej. Don, sprawa wygląda tak. Albo mi zaufasz, albo nie. Nigdy cię nie zawiodłam i nie odejdę, jeśli mnie do tego nie zmusisz. Kropka. A teraz, jeśli ni* ma nic pilnego, chciałabym wrócić na urlop. I do mojego trupa. Dzięki.
Ruszyłam do drzwi, ale Tatę się od nich nie odsunął.
— Zej dź mi z drogi—powiedziałam z nutą groźby w głos i*
— Cat. - Don wstał i lekko ujął mnie za łokieć. - Skoro nie mamy czego się obawiać, jeśli chodzi o twój związd z wampirem, może wstąpisz do laboratorium, żeby pobrali ci próbkę krwi? Chyba nie piłaś krwi, jak popadnie, co?
Prychnęłam.
— Przykro mi, ale to nie jest mój ulubiony napój. Al* jeśli masz się poczuć lepiej, pójdę do laboratorium. Pro wadź.
— Będę z tobą szczery — powiedział Don, kiedy szli śmy na drugie piętro razem z Juanem i Tate’em. - Ni* wiem jeszcze, co zrobię. Muszę myśleć o zespole. Nie cli* *.
i yzykować ich życia, polegając tylko na twoim słowie, że len osobnik nie jest niebezpieczny.
- Na tym właśnie polega zaufanie. Poza tym, gdyby on
* liciał skrzywdzić zespół, zrobiłby to w zeszły weekend w klubie „GiGi”. Nie spieprz czegoś dobrego z powodu lepego uprzedzenia, Don. Oboje wiemy, że mnie potrzebujesz.
Zmierzył mnie wzrokiem, kiedy wchodziłam do labo-i.itorium,
- Chcę wierzyć, że nie pozwolisz się obrócić przeciwko nam. Ale nie wiem, czy mogę.
Potem, gdy badanie wykazało, że nie jestem napompo-w.ina sokiem nosferatu, Tatę podszedł do mojego samo-liodu. Nie powiedział ani słowa od wyjścia z gabinetu I )ona, ja też się nie odzywałam. Wypuścili mnie, ale wieli/ iałam, że sprawa jeszcze nie została załatwiona. I dobrze, imz nie miałam już nic do ukrycia. No, prawie nic.
Mój podwładny otworzył mi z przyzwyczajenia drzwi, i ja wsiadłam do samochodu, ale ich nie zamknęłam. Tatę aczął bębnić palcami po dachu.
Na pewno pomyślałaś, że jest w tym sprawiedliwość, «• nie wiem, jak długo będę żył. Trzy lata temu mówiłem
I tanowi, żeby ci powiedział o twoim starzeniu się, kie-
• ly już byli pewni. Nie zgodził się, a jest szefem. Czasami
II zęba po prostu słuchać rozkazów, nawet jeśli się tego nie i lice.
Czasami. — Popatrzyłam na niego. — Nie zawsze. Nie, Medy chodzi o przyjaciół, ale mamy na ten temat inne ulanie.
179