stawowych norm prawa międzynarodowego nieinterwencji w sprawy wewnętrzne.
Konsocjacjonizm w rozumieniu Arenda Lijpharta1 to forma demokracji posiadająca w większym stopniu niż federalizm umiejętność łączenia w jedną całość polityczną grup izolowanych od siebie, o interesach skierowanych raczej do wnętrza tych grup niż nakładających się na interesy innych społeczności. Jest to możliwe wtedy, gdy: 1) elity polityczne wchodzące w skład „kartelu elit” (R. Dahrendorf) zachowują prawo weta wobec decyzji, których nic akceptują. Oznacza lo, żc mniejszości nie mogą być przegłosowane. Musi być znaleziony consensus, 2) zakres wspólnoty interesów nadrzędnej (wobec części składowych) całości sprowadzony jest do poziomu najmniejszego wspólnego mianownika, 3) mniejszości i ich interesy są wyraźnie zdefiniowane, 4) wszystkie części składowe społeczeństwa politycznego są proporcjonalnie reprezentowane we władzach ustawodawczych, sądowniczych i wykonawczych, a tym samym ich odrębne interesy właściwie zabezpieczone. Konsocjacjonizm jest zatem rozbudowanym pragmatycznym systemem politycznym życia z różnicami typowymi dla społeczeństw pluralistycznych, a nie z techniką wymuszania jednorodności. DlaLcgo też konsocjacjonizm tworzy rzeczywiste możliwości powiązania mniejszych, odrębnych pod względem interesów zbiorowości terytorialnych w całości polityczno-terytoriaine wyższego rzędu. Region i państwo mogą na tej podstawie być symbiotyczne względem siebie, a nie konkurencyjne.
Państwa, nie uznające kiedyś nawet w teorii niczyjej nad sobą zwierzchności, dziś same ograniczają własną suwerenność. Czynią tak, i jest to kolejny paradoks, nie ze względu na wybór wartości, lecz z przyczyn zgoła pragmatycznych: samoograniczenie w dzisiejszych warunkach to sposób na zwiększenie własnego bezpieczeństwa. Traktat rzymski z 1957 roku podpisały państwa, a nie regiony. Uczyniły ten krok nic dlatego, że angażowały się w grę o sumie zerowej lub, co jeszcze mniej prawdopodobne, postanowiły nagle działać przeciwko własnym interesom. Przeciwnie. Ofiara z ograniczonej suwerenności miała przynieść nową jakość ważną dla wszystkich, a jednocześnie indywidualnie nieosiągalną.
Problemy, wobec których stają dzisiejsze narody-państwa, to: 1) upodmiotowienie jednostki, wyposażonej nawet w prawo dochodzenia swych racji przeciwko państwu przed instytucjami międzynarodowymi (trybunałami, komisjami), 2) internacjonalizacja prawa wewnętrznego, obiegu informacji i kultury symbolicznej, 3) załamanie autarkii narodowych gospodarek, globalizacja rynku - finansowego, towarów, usług, pracy, 4) transnarodowy charakter problemów ekologicznych (ochrony ziemi, wotly, powietrza) oraz 5) malejąca zdolność samodzielnego przeciwstawiania się zagrożeniom militarnym. Jeśli nie włączą się do ponadnarodowych systemów, jeśli staną się twierdzą rodzinno-katolicko-chłopskich wartości (lub ich ekwiwalentu w innym kodzie ideologicznym), to zostaną zmarginalizowane, staną się peryferyjnymi skansenami globalnego systemu2.
Problemów tych nic można już rozwiązać samodzielnie. Nieskuteczne stają się także dawne układy zawierane pomiędzy państwami narodowymi na zasadzie „płynnych powiązań i balansowania”3.
Bardzo delikatną materią staje się obywatelstwo. Sprzeczne z sobą normy państwowe i towarzyszące im praktyki administracyjne powodują, że dziesiątki tysięcy jednostek (na przykład, jak się szacuje, około 29 tys. osób należących na Śląsku Opolskim do mniejszości niemieckiej) posiada nielegalnie podwójne obywatelstwo. Inni, w wyniku sprzeczności pomiędzy ius soli i ius sanguini, utracili jedno obywatelstwo, a nie uzyskali (lub nic chcieli uzyskać, jak to ma miejsce w przypadku części emigracji politycznej) nowego i stali się w rozu-
117
M.in. przedstawionym w The Politics of Accommodation: Pluralism and Democracy in ihe Netherlands, Bcrkcley-Los Angeles 1968, oraz Consociational Democracy, „World Politics” 1960, VoI. XXI, No. 2; zob. także P. Taylor, The liuropean Communily and the State: Assumptian, Thcories and Pmpositions [w:| A. Clessc, R. Vcrnon (cds.), The liuropean Communily uf tur 1992..., s. 65- 66 oraz 73-75.
Nie wszystkich polityków taka perspektywa przeraża. Na przykład Henryk Goryszcwski, wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej* jest zdania, że „nic jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, nic jest ważne, czy w Polsce będzie wolność słowa, nic jest ważne, czy w Polsce będzie dobrobyt - najważniejsze, aby Polska była katolicka”, „Polityka” 1993, nr 7, s. 2.
Zob. P.C. Schmittcr, op.cit., s. 108-109.