166 Marcel Mauss
Wszystkie opisane wyżej społeczeństwa, z wyjątkiem naszych społeczeństw europejskich, to społeczeństwa rozsegmentowane. Nawet społeczeństwa indo-europejskie - rzymskie przed Prawem Dwunastu Tablic, germańskie jeszcze bardzo późno, aż do zredagowania Eddy, irlandzkie aż do spisania jego najważniejszej literatury - były oparte na klanach, a przynajmniej na wielkich rodzinach, mniej lub bardziej niepodzielnych od wewnątrz i mniej lub bardziej izolowanych od siebie na zewnątrz. Wszystkie te społeczeństwa są lub były odległe od naszego ujednolicenia i od jedności przypisywanej im przez fragmentarycznie uprawianą historię. Ponadto, wewnątrz tych grup, jednostki, nawet bardzo wyróżnione, były nie tak smutne, nie tak poważne, nie tak skąpe i egocentryczne, jak my jesteśmy; przynajmniej na zewnątrz ludzie ci byli lub są bardziej hojni, przejawiają większą skłonność do dawania. Gdy podczas świąt plemiennych i uroczystości spotykających się klanów i rodzin, które sprzymierzają się lub wtajemniczają nawzajem, grupy przychodzą do siebie w odwiedziny, gdy w społeczeństwach bardziej rozwiniętych - kiedy rozwinęło się „prawo gościnności” - prawo przyjaźni i umów z bogami zaczęło zapewniać „pokój” „targowisk” i miast, przez cały ten długi czas i w wielkiej liczbie społeczeństw ludzie spotykali się w interesującym stanie ducha - stanie złożonym z przesądnego lęku i przesądnej wrogości oraz równie przesądnej hojności, które są szalone tylko w naszych oczach. We wszystkich bezpośrednio nas poprzedzających i jeszcze nas otaczających społeczeństwach, a nawet w wielu zwyczajach naszej moralności ludowej, nie zna się stanów pośrednich; można zaufać bezgranicznie albo nie ufać wcale; złożyć broń i zrezygnować ze swej magii lub oddać wszystko - od przelotnej gościnności aż do dziewcząt i dóbr. Właśnie w tych stanach ludzie rezygnowali ze swej wyłączności i umieli zaangażować się w dawanie i odwzajemnianie.
Działo się tak dlatego, że nie mieli wyboru. Dwie grupy ludzi, które się spotykają, mogą tylko albo rozejść się - a jeśli żywią do siebie nieufność czy rzucają sobie wyzwanie: bić się - albo dobrze się traktować. Aż do praw bardzo bliskich naszym, aż do systemów gospodarczych niezbyt odległych od naszego, zawsze „wchodzi się w układy” z obcymi, nawet gdy są to sprzymierzeńcy. Ludzie z Kiriwina powiedzieli Malinowskiemu: „Człowiek z Dobu nie jest tak dobry, jak my. On jest gwałtowny, on jest ludożercą! My boimy się go, kiedy przybywamy na Dobu, on mógłby nas zabić. Lecz popatrz: ja spluwam zaklętym korzeniem imbiru i jego nastawienie zmienia się. Oni odkładają swe włócznie, oni przyjmują nas dobrze”43. Nic nie ukazuje lepiej tego wahania pomiędzy świętem a wojną.
Jeden z najlepszych etnografów, Thurnwald, opisuje w statystyce genealogicznej w związku z innym plemieniem melanezyjskim44 zdarzenie, które równie dobrze ukazuje, w jaki sposób ludzie ci grupowo i natychmiast przechodzą od
43 Argonauci zachodniego Pacyfiku, dz. cyt., s. 409.
44 Zob. Thurnwald, Forschungen auf den Salomo Inseln, dz. cyt., tablica 85, przypis 2.
święta do bitwy. Pewien wódz Buleau zaprosił Bobala, innego wodza i jego ludzi, na ucztę, prawdopodobnie pierwszą z długiej serii. Zaczęto przez całą noc powtarzać tańce. Nad ranem wszyscy byli podnieceni przez nocne czuwania, tańce i pieśni. Po zwykłej uwadze Buleau, jeden z ludzi Bobała zabił go, a jego towarzysze zmasakrowali mieszkańców, ograbili wioskę i uprowadzili kobiety. „Buleau i Bobal byli raczej przyjaciółmi, tylko rywalizowali ze sobą” - powiedziano Thurnwaldowi. Wszyscy obserwowaliśmy takie fakty, nawet wokół nas.
Właśnie przeciwstawiając rozum i uczucie, ustanawiając wolę pokoju przeciw takim gwałtownym szaleństwom, ludy zdołały zastąpić wojnę, odosobnienie i zastój przez przymierze, dar i handel.
Oto więc, co znaleziono by u kresu tych badań. Społeczeństwa dokonały postępu w tej mierze, w jakiej one same - ich podgrupy, a wreszcie ich jednostki - umiały ustabilizować swe stosunki, dawać, przyjmować, odwzajemniać. Najpierw trzeba było jednak umieć zdobyć się na złożenie broni. Dopiero wtedy można było wymieniać dobra i osoby nie tylko między klanami, lecz między plemionami i narodami, a zwłaszcza - między jednostkami. Dopiero wtedy ludzie umieli stworzyć sobie interesy i zaspokajać je wzajemnie, ponadto zaś bronić się bez uciekania się do siły. Właśnie w ten sposób klany, ludy i narody umiały - i w ten sposób również jutro, w naszym tzw. cywilizowanym świecie, klasy, narody i jednostki będą musiały umieć - przeciwstawić się sobie bez masakry i dawać bez poświęcania się. Jest to jedna z wiecznych tajemnic ich mądrości i solidarności.
Nie ma innej moralności, innej gospodarki ani innych działań społecznych, jak te. Bretończycy opowiadają w Kronikach Artura*5, jak król Artur, przy pomocy pewnego stolarza z Komwalii, wynalazł to cudo swego dworu: cudowny „okrągły stół”, wokół którego rycerze już nie kalali się walką.
Przedtem, przez „ponurą zawiść”, głupie zatargi, pojedynki i zbrodnie plamiły krwią najpiękniejsze uczty. Stolarz powiedział Arturowi: „Zrobię ci bardzo piękny stół, gdzie będzie ich mogło zasiąść tysiąc sześciuset i więcej, i krążyć wokół, i z którego nikt nie będzie wyłączony... Żaden rycerz nie będzie mógł wydać walki, gdyż umieszczony na górze będzie tam na tej samej stopie, co umieszczony na dole”. Nie było już „wysokiego końca”, a wraz z nim znikły spory. Wszędzie, gdzie Artur przenosił swój Stół, jego szlachetne towarzystwo pozostawało radosne i niezwyciężone. I tak jeszcze dziś tworzą się narody silne i bogate, szczęśliwe i dobre. Ludy, klasy, rodziny, jednostki będą mogły wzbogacić się i żyć szczęśliwie tylko wtedy, gdy - jak owi rycerze - zasiądą wokół wspólnego bogactwa. Nie trzeba szukać daleko, by przekonać się, czym jest dobro i szczęście. Ono jest tu, w narzuconym pokoju, w dobrze zorganizowanej pracy, na przemian, samotnej i zbiorowej, w bogactwie zgromadzonym, a następnie rozdanym, we wpajanych przez wychowanie wspólnym szacunku i wzajemnej szczodrości.
Layamon’s Bruł, w. 22736 i nast.; Brut, w. 9994 i nast.