78
Jan Trzynadlowski
J_
Konsekutywność informacji powoduje utrzymanie jednoosobowego aktanta, natomiast syntetyzowanie nie tylko dopuszcza, lecz nawet wymaga zmultyplikowania aktantów. Tak właśnie jest w utworze Nasza szkapa, gdzie nawet pojęcie „działania" jest bardzo swoiste. Wykreowane postaci są bardziej przedmiotem niż podmiotem działania, a ich zhierarchizowanie byłoby i trudne, i nieskuteczne.
Rezultatem takiego układu funkcjonującego w Naszej szkapie jest nieostrość ogólnych granic informacji zawartych w tym utworze. W następstwie tego ciąg sytuacyjny zademonstrowany tu nie ma charakteru zamkniętego w sensie semantycznym i funkcjonalnym, lecz jedynie w sensie instrumentalnym (wzmocnionym ekspresją finału). Można tu więc mówić o zamknięciu ekspresywnym, co jest wprawdzie sygnałem bardzo ewidentnym, jednakże nie rozstrzygającym, ponieważ funkcja ek-spresywna rozciągnięta jest jak gdyby na cały utwór, i to w dość dużym nasileniu. Są to niby rymy wewnętrzne osłabiające dość wyraźnie rym kadencyjny. Właśnie dlatego można tu mówić o strukturze otwartej.
Wskazane tu charakterystyczne cechy kompozycyjne Naszej szkapy uzasadniają tezę, iż utwór ten wykazuje w mniejszym stopniu właściwości noweli, w wyższym zaś — opowiadania.
*
/ Powiedzieliśmy na wstępie tej analizy, że Nasza szkapa to rozdział wielkiej „monografii nędzy". Wskazane w toku rozważań środki artystyczne zastosowane przez autorkę dały niepowtarzalny i#chyba bezprecedensowy efekt. Groza owej skrajnej nędzy, katastrofa marzeń, zniszczenie rodziny, która wydawała się być jedynym schronieniem tych ludzi — wszystko to pokazane zostało z całą jaskrawością. Przy tym zaś, jak w staro-greckiej tragedii największe okrucieństwo skrywa się za kulisami, nie przestając być sobą, tak tutaj, niezupełnie świadoma rzeczywistości relacja dziecka i wyostrza, i łagodzi równocześnie prawdę przekazu. Monografia zyskała rozdział centralny: dokument będący sztuką i sztukę stanowiącą dokument. /
EDWARD PIESCIKOWSKI
Wieczór jest mroźny. Drogą z Zagrabia do Ponikły podąża Antoni Kleń. Rozpamiętuje miniony dzień, najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Bo przecież latami całymi — mając niewątpliwą „sprytność” do muzyki — tułał się po świecie, grywając w karczmach, zarabiając na weselach, jarmarkach, odpustach. Tymczasem dzisiaj rano doznał społecznego wyróżnienia — podpisał kontrakt jako przyszły organista Ponikły. Z kolei ta perspektywa ustabilizowanego życia sprawiła, że strycharz z Zagrabia potraktował go przychylnie, ugościł jak pana; a to znaczyło dalej, że ożenek z córką strycharza Olką, którą Kleń kochał ze wzajemnością od dawna, stał się realny. Popołudnie więc spędził w ich domu, grał na oboju, śpiewał z narzeczoną Mój zielony dzban. A teraz szczęśliwy zmierza samotnie do Ponikły. Mróz jednak staje się coraz tęższy, nastaje noc. Kleń zatem, by prędzej znaleźć się w domu, postanawia pójśę łąkami na przełaj; dla zabicia czasu przygrywa sobie na oboju. Ale przeliczył się — zaspy śnieżne na łąkach są głębokie, z trudem wyciąga z nich nogi długie a cienkie. W końcu zmęczony przysiada pod krzakiem jałowca. Zamarza.
Tak oto zwyczajem recenzentów dziewiętnastowiecznych zacząłem od streszczenia utworu, konkretnie: noweli Henryka
Sienkiewicza zatytułowanej Organista z Ponikły. Owi recenzenci jednak nie omieszkali — po streszczeniu — wyrazić swego nie-ukontentowania z faktu, że pisarz bohatera uśmiercił. Na przykład Stanisław Tarnowski wyznał szczerze, iż „ma się przecie jakiś żal do Sienkiewicza, że temu chłopcu nie pozwolił być